piątek, 7 kwietnia 2017

'The Clan - Lost'

A/N: Udało się. 'Lost' ukończony. Czytasz? Pozostaw ślad. <Drobny gest a cieszy> To jedno z tych opowiadań, na które zagłosowaliście najwięcej, prawdopodobnie tuż zaraz za 'Golden love'.



Jedno miasto mogło mieć swój kres w jednej chwili. Bezduszne traktowanie ludzi, bo kto właściwie przejmował się losem nieprzydatnych do niczego członków społeczności. Wojna zabierała ze sobą wszystko, nie patrząc na straty ; była bezlitosna i bezwzględnie nauczyła szóstkę przyjaciół, że ziemia to jest prawdziwe piekło. Ludzie byli jedynymi potworami, jakich znali. Bo kogo innego mieli się bać? Wszystkie lęki przy tym stawały się kompletnym żartem.
Ta niewielka grupka porzuciła wszystko i opuściła swój dom. Musieli wybrać pomiędzy uratowaniem siebie, a bliskich, dla których i tak prawdopodobnie nie było nadziei. Przetrwać mogli jedynie najsilniejsi z nich. Uciekali, zostawiając za sobą wszystko. Nie mogli ani na moment zapomnieć o stracie swojej rodziny, czy czegoś, co jeszcze wczoraj było ich codziennością. Scena, która rozgrywała się przed nimi była tylko złym snem. Przynajmniej szóstka Koreańczyków miała taką nadzieję.

Biegli przez opustoszałe uliczki niegdyś wielkiego miasta. Nie wiedzieli, jak w tak krótkim czasie ich dom może zmienić się w istną ruinę. Uciekali, lecz jeszcze do końca nie wiedzieli, jaki był cel. Możliwe, że wszystko poszłoby o wiele szybciej, gdyby nagle jeden z nich nie przystanął.
Niski brunet został w tyle, przykuwając tym uwagę reszty grupy. Cała piątka cofnęła się, chcąc ponaglić Koreańczyka. 
- Minhyuk nie zostawaj w tyle. Wiesz dobrze, że nie mamy czasu. - Jeden z garstki przyjaciół wyszedł przed szereg, by z niemą ciekawością sprawdzić, co przykuło wzrok wcześniej wspomnianego ciemnowłosego.
Minhyuk wbił swoje tęczówki w ledwie zauważalną postać. Nie wiedziałem, że w tym momencie patrzył na mnie. Leżałem pod dość sporą stertą gruzu, nawet nie było wiadomym dla nich, czy nadal żyje. Nie powinni się rozwodzić nad takimi stratami, bo śmierć w obliczu niemalże zagłady była czymś naturalniejszym od życia. Brunet nie powinien przystawać przy moim rannym ciele, nie powinien sprawdzać mojego pulsu. Byłem drobny i słaby, mając małe szanse na przeżycie; zwłaszcza po takich obrażeniach. 
- Jego serce jeszcze żyje, uratujmy go. W innym wypadku nie ma żadnej szansy..
- Dlaczego mielibyśmy to zrobić? - Wyższy Koreańczyk skrzyżował ręce na swoim torsie. Jego postawa była bezwzględna. Oczywiście, nie widział ani grama sensu w ratowaniu kogoś, kto nie miał dla niego żadnego znaczenia. Możliwe, że świat najzwyczajniej kazał mu uodpornić się na jakiekolwiek uczucia. Przeżycia nauczyły go, by ten pozostawał zimny, nawet jeżeli liczyło się czyjeś życie. - Opieka nad kimś, kto już prawie nie żyje będzie tylko obciążeniem.
Wiedziałem tylko, że melodyjny głos Minhyuka po raz kolejny dotarł do moich uszu. Moja podświadomość nadal funkcjonowała, przez co mogłem zarejestrować ich rozmowę. Umierałem powolnie, nie mając poczucia czasu, ani bólu. Pomoc nie gwarantowała mi przeżycia.
Wonho, bo takie imię nosił Koreańczyk, który kompletnie okazał się dość bezdusznym człowiekiem, zdołał ulec namowie całej grupy. Jego słowa były nieważne, przynajmniej nie dla mnie - kogoś, kto i tak stracił przytomność już dawno temu. Nie miałem świadomości, co właściwie się ze mną dzieje lub co może się wydarzyć.
Szóstka przyjaciół otrzepała wycieńczone ciało, obarczając jednego z nich największą odpowiedzialnością. Wonho wziął moje bezwładne ciało na swoje plecy, a jego pozorne ciepło utrzymywało moje bijące serce. Koreańczyk nie rodził w sobie żadnych emocji, lecz fakt, że musiał uratować kogoś słabszego od siebie, wprowadził mętlik w jego głowie. Młody mężczyzna zaciskał swoje silne ramiona na moim ciele, czując w sobie nieznane mu uczucie. Przeciwność, że nie byłem kimś z jego otoczenia. Coś nowego nieznajomego, co zmuszało go, by skupić się na czymkolwiek innym.



Należałem do seulskiej grupy żołnierzy, którzy siali w podupadłym mieście strach i grozę. Przynależałem do kogoś, pokładał we mnie wszelkie nadzieję, że jako potomek będę kontynuował swoje przeznaczenie. Przeznaczenie bycia 'nad kimś', staniem się bezlitosnym żołnierzem i dowódcą.
Oni byli źli, bynajmniej nie chcieli dla Seulu dobrze - zwyczajnie zwiększyli podatki, ograbiali biedniejszych ludzi z ziem i całego dobytku, zaciągali mężczyzn do wojsk, grozili dzieciom, mierzyli bronią do niewinnych kobiet, czasem nawet i przywłaszczali je dla siebie. Uważali, że mieszkańcy są hańbą, i że gdyby nie oni Seul by nie powstał. Nikt nie śmiał się im sprzeciwić, tak jak ja swojemu ojcu, który był na ich czele.
Gdy miałem dwadzieścia lat coś zaczynało się we mnie zmieniać. Bunt zagnieździł się głęboko w moim sercu a nieposłuszeństwo stało się obiektem drwin. Jedyny syn Yoo może go zastąpić, Yoo Kihyun może nieodwracalnie zniszczyć to, na co żołnierze sobie zapracowali niewłaściwie.
Wyrok był ostateczny. Stałem się wygnanym zdrajcą, który za tą zniewagę i bycie innym został skazany na śmierć. I może gdyby nie młody Koreańczyk o czystym jak łza sercu, ojciec dokonałby zbrodni na własnym synu, a ja zostałbym jedynie wyblakłym wspomnieniem w czasie trwającej od lat wojny.



- Nie widzę przeciwwskazań, żeby on również stał się jednym z nas. - Minhyuk przesunął wzrokiem po całej grupie, z której nikt nie miał tak dobrego serca, jak ten brunet. To on właśnie najbardziej naciskał na tą sprawę. Uważał, że pomoc komuś w takiej ostateczności wszystkim im się odpłaci.
- Jednym z nas? Nie sądzę, byśmy mogli wyrzucić go na bruk, jednak musimy dowieść, czy w ogóle jest godnym zaufania. - Jooheon skrzyżował ramiona na piersi, chcąc przemyśleć wszystkie za i przeciw. Większość grupy nie odbierała negatywnie propozycji Minhyuka, lecz w tych czasach musieli stąpać po niepewnym gruncie. Nie bez powodu od długiego czasu cała szóstka trzymała się blisko siebie, nie funkcjonując osobno. Nie chcieli się osłabiać, dlatego takie decyzje musiały być zatwierdzone przez każdego z nich. Oczywiście, jedynie Wonho trzymał się na uboczu. Nie odzywał się, chcąc zachować swoją neutralność, lecz w duchu naprawdę nie był przekonany, by dopuścić do siebie kogokolwiek więcej.
- Nie ma się nad czym zastanawiać. - Kolejny głos zabrał Showmu, który zazwyczaj nie mówił tak wiele. W tym wypadku większość musiała zadecydować. - Przyjmijmy go, w końcu każdy z nas kiedyś tak samo potrzebował pomocy. Będziemy go jedynie obserwować.
Na słowa wysokiego Koreańczyka członkowie grupy lekko skinęli głowami na znak zgody. Długo zaprzątali sobie głowy sprzecznymi myślami. W końcu to pod ich skrzydła miała zostać przyjęta zbłąkana dusza.
Obudziłem się już jakiś czas temu. I choć moje ciało było obolałe i posiniaczone ; miałem wrażenie, że nie czuję nic. Tylko pustkę fizyczną i emocjonalną, jakbym nie miał nikogo na kim mógłbym polegać. Sam będąc zdrajcą, na którego wyrok już padł. Zdrajca, któremu nie można pozwolić żyć. 
Pamiętałem jedynie moment, kiedy biegłem przed siebie wypluwając niemal swoje płuca. Okropnie bałem się, bałem, że zestrzelą mnie jak jakieś zwierzę. Uparcie biegłem, pragnąc dowieść im, że jestem czegoś wart. Pamiętałem jedynie moment, gdy budynek zawalił się a ja zostałem przygnieciony gruzem i deskami. Nie znaleźli mnie i nie dobili, pomimo tego konałem nie mając żadnego ratunku. Jakim cudem przeżyłem? Jakim cudem jakiś zbłąkany mieszkaniec uznał, że może mnie uratować?
Przetarłem powoli twarz, kuląc się podświadomie. Bosymi stopami dotykałem podłogi, natomiast dłonie niebezpiecznie się trzęsły, serce biło jak oszalałe. Pamiętałem również twarz, ostre rysy twarzy mężczyzny, który mnie trzymał, resztkami wspomnień sięgałem chwilę, kiedy na mnie spojrzał tylko raz. Głębia zimnych tęczówek otrzeźwiła moje myśli, poczułem, że to właśnie ta osoba jest bliska mojej duszy. Nawet jeśli nie miałem pojęcia kim jest, kim byli ludzie, którzy darowali mi życie.
Podniosłem spłoszony wzrok, gdy nieznana sylwetka mignęła mi, a zaraz potem brunet, młodo wyglądający chłopak usiadł tuż obok. Drgnąłem znacznie, zaś instynkt niemal krzyczał do mnie bym uciekł jak najdalej.
- Bałem się, że się nie obudzisz. Jak się czujesz? Jest już lepiej? - Melodyjny głos obił się o cztery ściany pomieszczenia. Jego pytania w brew pozorom nie były przytłaczające. Pomimo panujących czasów i tego co działo się na świecie, to twarz tego Koreańczyka promieniała. Wyglądał, jak ktoś oddany, posiadający dobre usposobienie. Nie wzbudzał żadnej niechęci, wyciągając w twoją stronę pomocną dłoń. Był prawdziwym odstępstwem od wszystkich bezuczuciowych ludzi, którzy w szczególności stąpali po ziemi. Łatwo było odczytać fakt, że musiał posiadać w sobie dobre serce. - Wyglądasz o wiele lepiej niż wczoraj. Jak się nazywasz?
- Nazywam się.. Kim Kihyun. - przełknąłem z trudem ślinę czując, jak suchość atakuje moje gardło, a pytania mnożące się w głowie w łomoczący sposób dają o sobie znać. Żyłem w kłamstwie, lecz tak naprawdę wcale nie myślałem o tym jak się czuję. Uważałem, że nie należę do osób, które tak bardzo rozpaczają nad swoim losem. Mimo delikatnej natury, parłem naprzód bez względu na wszystko. I właśnie ta determinacja zgubiła żołnierzy, a przeraziła mojego ojca, uznał, że nawet jako syn jestem dla niego zagrożeniem. Powoli odwróciwszy wzrok, zapytałem słabo. - Gdzie on jest? Mężczyzna, który niósł mnie tutaj?
Podświadomie przylgnąłem do niego, byłem pewien, że jeśli nie dowiem się o nim nic, to sam zaczerpnę informacji, poszukam na własną rękę.
- Masz na myśli Wonho? - Brunet przechylił głowę w bok, rzucając tak naprawdę głupie pytanie. Wiedział, że ja mu na to nie odpowiem, nie będąc pewnym, jak właściwie brzmiało jego imię. Jednak czułem, że trafił w samo sedno. Koreańczyk przywołał na usta delikatny uśmiech, przez co mogłem wyczuć, że nastawił się pozytywnie na moją osobę. - Myślę, że to bardzo trudne do wyjaśnienia. Jeśli masz zamiar w jakikolwiek sposób się do niego zbliżyć, to nie będzie łatwe. Nie jest złym człowiekiem, jednak posiada swoją nieuleczalną wadę. Hoseok nie pokazuje swoich uczuć, przez co można twierdzić, że właściwie ich nie posiada. Nie przywiązuje się do nikogo, zwykle bywa zimny. Nie mogę powiedzieć ci o tym za wiele..lecz nie miał łatwej przeszłości. Żaden z nas nie ma już rodziny, jednak on jako jedyny musiał oglądać śmierć swoich bliskich na własne oczy. Oglądać to, jako bezwzględne morderstwo, mając jeszcze niewiele lat życia. Nie sposób teraz go otworzyć na cokolwiek. Zbyt został zraniony przez los i wszystko, co nagle go otoczyło. Z drugiej strony nie zniechęcam cię, to jedynie ostrzeżenie lub istotna informacja.
Minhyuk zakrył swoje usta dłonią, tak jakby chciał pokazać, że powiedział za wiele. Racja, był rozgadany i nawet nie zwrócił uwagi, kiedy słowa tak naprawdę wydobyły się z jego ust, układając się w pewną historię.
I być może w pewnym momencie odczułem to jak nikt inny, to co nazywane było 'chemią'. Utożsamiając się z jego historią miałem wrażenie, że zrozumiałem tego Koreańczyka, jego uczucia. Co mną kierowało? Nie byłem pewien, lecz bardzo chciałem go poznać.
- Co się.. ze mną teraz stanie?
Minhyuk skierował na mnie swój wzrok, jedynie uchylając usta, z których lada moment miały wydostać się kolejne słowa. Brunet niemal zaczął swoją wymowę, lecz zagłuszył go głośny dźwięk, otwierania drzwi. Ciemnowłosy Koreańczyk stanął w progu, a ja widziałem tylko, jak skierował swoje spojrzenie na chłopaka, który jeszcze chwilę wcześniej ze mną rozmawiał. Niemo kazał Minhyukowi zebrać się i natychmiastowo opuścić to pomieszczenie, choć ja sam nie wiedziałem, o co do końca chodzi.
Na przeciwko mnie stał młody Koreańczyk, który w pewnym sensie przedstawił się, jako Jooheon. Zostaliśmy sami, a kompletna dezorientacja nie dawała mi spokoju.
- Będę cię cały czas obserwował. Nie możemy dopuścić, by między nami pojawiła się jakakolwiek pomyłka. Jesteśmy wystarczająco rozbici przez wojnę, więc nie pozwolę, by ktokolwiek naruszył stan naszej grupy. Jesteś tu tylko dlatego, że głos większości zadecydował o twoim losie. To jak ratunek, jednak ; nie możesz okazać się bezużyteczny. Nie pozwól, by twoje życie się zmarnowało.
Mówiąc kolejne bezwzględne słowa, które i tak nie brzmiały tak źle, jak mogłoby się wydawać, ciemnowłosy wcisnął w moje dłonie naczynie wypełnione nienaturalnie niebieskim płynem. Nie wiedziałem wtedy, że to coś istotnego w tej grupie. Miałem jedynie to wypić, kiedy Jooheon ponaglał mnie z każdą sekundą. Napój - wynalazek grupy, który nie tylko ja musiałem spożywać. Koreańczyk stojący przede mną użył sformułowania "lekarstwo", lecz tak naprawdę, co miało ono uleczyć?
Nie odpowiedziałem, jedynie uśmiech po raz pierwszy przyozdobił moją lekko posiniaczoną i bladą twarz. Nim mogłem bez żadnego protestu spożyć napój, skłoniłem się wyrażając swoją wdzięczność i szacunek. Oni zaryzykowali. Oni postanowili dać mi szansę, bo każdy zasługiwał na drugą. Lecz czy będą tego żałować? Czy okaże się dla nich tylko stratą?
Lekarstwo, bo tak nazwał je Jooheon nie miało słodkiego czy słonego smaku, jedynie posmak charakterystycznego kwiatu.
Uśmiech nie opuszczał moich ust nawet w chwili, kiedy zostałem sam a tajemnicze lekarstwo okazało się ukojeniem na moje rany. 
Nadal pragnąłem poznać zimnego Wonho. Nie zniechęcałem się nawet tym, że trzymał mnie na dystans i nie odzywał się słowem.



Przeczesywanie terenu wiązało się ze stresem i lękiem przed zdemaskowaniem. Nawet jeśli nie pracowałem już dla żołnierzy i nie wypełniałem ich rozkazów, oni nie mogli wiedzieć, że nie jestem bezlitosnym mordercą znęcającym się nad nie równymi sobie, że nie jestem złym człowiekiem.
Seul wyglądał jak ruina. Opustoszałe miasto bez cienia życia. Ten widok przerażał, pomimo przyzwyczajenia do niego. Młodzi mężczyźni sprawdzali przedmieścia, z zaangażowaniem szukając rannych. Oni pomagali. Byli wspaniałymi ludźmi, którzy próbowali odbudować Seul i wcale nie heroicznie, zwyczajnie robili to z serca nie obowiązku.
Ostatnim celem stał się dom Hoseoka. Widziałem jak przystanął przed sypiącym się budynkiem, jak jego nieobecny wzrok śledził wnętrze. Zatrzymałem się, nawet nie zwracając uwagi, że chwilę później wpadł na mnie Minhyuk. I może przeznaczeniem było, że brunet z ciepłym uśmiechem popchnął mnie w kierunku blondwłosego mężczyzny podążającego wgłąb ruiny.
Shin przekroczył większy walący się mur, wchodząc z beznamiętnym wyrazem twarzy do miejsca, które niegdyś było jego rodzinnym domem. Nie zwrócił w ogóle uwagi, że towarzyszyłem młodemu mężczyźnie w tej chwili. Hoseok zamknął się kompletnie w sobie, nie pokazując nawet z wierzchu, jak bardzo przeżył tą chwilę. Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą, co źle wpływało na psychikę Koreańczyka. Oddalał się od wszystkich znacznie bardziej w chwili, kiedy bolesna prawda uderzyła w niego po raz kolejny.
Widziałem, jak przesuwa wzrokiem po każdej zniszczonej ścianie, jedynie posyłając mi co jakiś czas beznamiętnie spojrzenie. Spojrzenie, tak jakby chciał, żeby mnie tu w ogóle nie było. Jego postawa niemo prosiła o zostawienie go w tym momencie w spokoju. Zainteresowanie było silniejsze, niż danie Wonho chwili samotności. Oglądałem z daleka, jak przyklęknął przy już starej i zaschniętej planie krwi, znajdującej się na posadzce. Jego palec przesuwał po urodzonym fragmencie betonu, tak jakby po raz kolejny żegnał się ze swoimi bliskimi. Możliwe, że kryła się za tym pewna chęć opłacenia za los, który spotkał ważne dla niego osoby. Żywił nieustępliwą urazę nawet po upływie lat.
Uparcie stałem w miejscu, bojąc się go spłoszyć, bojąc że on ucieknie i nie będzie szansy na zbliżenie się do niego. Uważałem, że urazy z przeszłości mogą być tym łącznikiem trzymającym nas przy sobie i że połączenie łagodności z ostrym przysposobieniem może być dobrą kombinacją.
Nawet nie zdołałem zrobić niepewnego kroku wprzód, gdyż Hoseok gwałtownie podniósł się i wyprostował, jego mięśnie były napięte co świadczyło o złości.
Zadrżałem, wyciągając dłoń w jego stronę, jak gdyby w niemej potrzebie bycia obok.
Chłód przepełniający jego tęczówki ponownie wylądował w moich oczach. Nie wiedziałem, że jego głęboki głos przetnie przytłaczającą ciszę. - Myślisz, że jesteś w stanie cokolwiek zrobić? Nikt nie był, ani nie będzie. - Młody mężczyzna zignorował mnie po raz kolejny w momencie, gdy odwrócił się plecami do mojej sylwetki. Stanął przodem do rozpadającego się okna, podtrzymując się dłonią o parapet. Był wykończony ; nie wiedział, że tak bardzo go to osłabi. Hoseok drżał cały czas w złości, kiedy palce zaciskał usilnie w pięści.
Nie było odwrotu. Chwila, kiedy zbliżyłem się do niego a ciepło jego ciało dało się wyczuć z daleka, coś we mnie drgnęło. Przez ułamek sekundy zaszedłem za daleko, a szybko bijące serce szybko przypomniało mi o tym co właśnie robię.
Moja dłoń zawędrowała na jego ramię, następnie palce sunęły po umięśnionym ramieniu. Uchylając wargi patrzyłem jak szok obezwładnia jego ciało, a ja nadal brnąłem, przesuwając kciukiem po delikatnej wbrew pozorom dłoni. - Uspokój się, Shin Hoseok. Gdybyś miał na to wpływ, zrobiłbyś co tylko byś mógł.
Dreszcz przechodził przez ciało Wonho, bo fakt, że ten dotyk był zupełnie inny od tego, który znał. Nikt nie zbliżał się do mężczyzny na tyle, by go dotknąć, więc moje zachowanie było dla niego pewnym zaskoczeniem. W jego myśli wkradło się przyjemne uczucie. Uczucie, które sprawiało, że ten mógł na jeden ułamek sekundy zapomnieć o swoim bólu. Pomyślał, że chwilowe zapomnienie o tym wszystkim byłoby dla niego naprawdę dobrym lekarstwem.
Prawdziwa natura Hoseoka powróciła dopiero po kilku ulotnych momentach, kiedy wyraz twarzy ciemnowłosego diametralnie się zmienił. Jego silne palce zacisnęły się na moim nadgarstku, odpychając moje ramię gwałtownie od siebie. W Shin znów wstąpiła wściekłość, a nawet nie obejrzał się za ramię, kiedy ruszył w stronę wyjścia. Pozostawił mnie samego sobie, kiedy jego niezrównoważona postać oddalała się z każdą sekundą.

Grupa przemierzała uliczki miasta. Szóstka Koreańczyków poruszała się zaułkami i nie głównymi drogami, by tylko uniknąć jakichkolwiek kłopotów. Przechadzanie się centrum miasta, zwłaszcza w środku dnia nie zawsze było dobrym wyborem. Nie mówiąc już o tym, że oprócz przeszukiwania zawalonych budynków nie było tam czego szukać.
- Brak znalezienia jakichkolwiek ofiar dzisiejszego dnia jest naprawdę miłym odstępstwem. -  Minhyuk przerwał dłużącą się ciszę, przybierając na usta delikatny uśmiech. Sam nie wiedziałem, jak ten chłopak mógł promienieć mimo takich czasów i stanu rzeczy. Jego postać zawsze zostawała pogodna, a jedynie można było pozazdrościć mu tego, że potrafił dostrzec w tym wszystkim odrobinę szczęścia.
- Myślę, że to raczej niepokojące. W tych czasach śmierć jest bardziej naturalna od życia. - Głęboki głos niemal od razu zwrócił moją uwagę. Wonho, który zazwyczaj nie zabierał głosu i trzymał się na dystans, wyjątkowo odezwał się przed resztą przyjaciół. Mogłem jedynie patrzeć na jego umięśnione plecy, ponieważ mężczyzna uciekł przede mną na sam przód grupy. Ja pozostałem z tyłu, odczuwając znacznie bardziej skutki tego, że Shin ignorował mnie przez cały ten czas.
Szóstka Koreańczyków była bardzo zżyta ze sobą. Widziałem to choćby po tym, kiedy śmiali się między sobą, przepychali i wygłupiali. Hoseok wyglądał jakby nie czuł się dobrze, że włączyłem się do ich grupy, choć trudno tak można było powiedzieć o kimś, kto kompletnie zapominał o moim istnieniu.
Jooheon spojrzał przez ramię, nawet nie zauważając kiedy wpadł na wyższą sylwetkę mężczyzny. Koreańczyk od razu cofnął się na bezpieczną odległość. Grupa strażników kontrolująca miasto. 
- Jakiś problem panie władzo? - Ciemnowłosy Lee uśmiechnął się kpiąco pod nosem, patrząc perfidnie w prost w twarz jednego z żołnierzy. Uzbrojony mężczyzna zacisnął palce na swoim pistolecie, jakby chciał zagrozić młodszemu Koreańczykowi.
- Mamy nakaz przeszukania wszystkich cywilów.

Zatrzymałem się w progu, kiedy do moich uszu dotarły znajome głosy. Zrobiłem to automatycznie, lecz to ciekawość kazała mi spojrzeć w kierunku Jooheona, Showmu i Changkyuna. Nie wiedziałem, dlaczego ta trójka oddaliła się od reszty, lecz wystarczyło poczekać, by dostać odpowiedź.
Lee wyciągnął z swojego ekwipunku broń, która zaraz po tym została wepchnięta w dłonie dwóch Koreańczyków. Jooheon wręcz z szaleńczym wzrokiem i niepokojącym uśmiechem na twarzy dał im pistolety, ale dlaczego? Ta cała sytuacja wydawała się najzwyczajniej dziwna. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że sylwetka wysokiego mężczyzny znajdowała się zaraz za moimi plecami. Gdy tylko odwróciłem głowę, Hoseok spojrzał w zupełnie innym kierunku. Zaraz po tym z ignorancją wyminął mnie, by z powrotem ruszyć w stronę reszty grupy. Wiedziałem, że przyglądał się temu wszystkiemu razem ze mną, lecz nie zareagował. Nie powiedział niczego, co mogłoby zdradzić jego myśli. Mogłem jedynie spojrzeć na plecy mężczyzny, którego chwilę później starałem się dogonić.

- Nakaz? Dlaczego macie bezprawnie pchać łapy, gdzie nie trzeba? - Głos jednego z Koreańczyków skutecznie ocucił moje myśli. Podniosłem wzrok na grupę żołnierzy, dopiero wtedy zdając sobie sprawę z czym tak naprawdę się mierzyłem. Stojąc za szóstką postaci, miałem gwarancję, że ludzie, od których jeszcze niedawno uciekłem, nie spostrzegą mnie. 
Strażnik, który wydawał się być ich dowódcą skinął głową na pozostałych, a zaraz po tym dwóch osiłków ruszyło w kierunku Jooheona i Minhyuka. Zrobiłem krok w tył, wpadając na Showmu, który automatycznie odbezpieczał broń. Jooheon syknął, następnie dało się słychać zbolały jęk wypuszczony z ust Minhyuka, gdy zostały im wykręcone ręce a ich sylwetki zostały twarzą przyparte do muru. Hyungwon i Changkyun wymierzyli pistoletami w strażników, jak gdyby w ostateczności będąc gotowym oddać życie za dwójkę obezwładnionych Koreańczyków.
- Przeszukać ich! Wyczyścić z broni! - wykrzyknął celujący w nas policjant, w czasie kiedy ja zląknięty zdemaskowaniem ukryłem się za szerokimi plecami Showmu. Zagryzłem mocno wargi, czując jak serce bije mi jak oszalałe. Co, jeśli byłem bliski tego, by stracić grupę, do której zdołali mnie przypisać w dodatku obdarzając pewnego rodzaju zaufaniem? I okazałoby się, że całkowicie ich zawiodę? Nie mogłem na to pozwolić, by to kłamstwo wyszło na jaw.
- To nie będzie konieczne. - odezwał się w pewnym momencie Changkyun, który dostał niemy protest od Jooheona w postaci grymasu. Jasnowłosy jednak zignorował go, rzucając broń na beton tuż przy żołnierzach, a w ślad za nimi podążyła reszta.
Strażnicy uważnie przyglądali się nam, jakby rozważając czy dać nam spokój czy uparcie brnąć w nieunikniony wylew krwi. Zacisnąłem powieki, gdy jeden z nich wymierzył we mnie palcem. - A ten tam? 
Zaciskając mocno powieki, niemal przywarłem plecami do tych, Showmu, niemo prosząc o pomoc. Bałem się, okropnie bałem, że już po mnie.
Jeden z mężczyzn podszedł bliżej, chcąc samemu zmierzyć się z wysokim Koreańczykiem. Zmierzyć się, by w końcu mnie zdemaskować.
Showmu spojrzał na mnie przez ramię, wyczuwając drżenie mojego ciała. Wiedział, że stres ogarniał moje ciało z każdą sekundą. Nagle wysoki Koreańczyk złapał swoją silną dłonią za moją kurtkę i nim się nie spostrzegłem starszy naciągnął na moją głowę kaptur. Materiał niemal zakrył całą moją twarz, lecz Showmu na tym nie skończył, ponieważ pociągnął za moją sylwetkę, niemalże popychając mnie na ziemię tuż u stóp jednego z żołnierzy. - To tylko biedak, któremu chcieliśmy pomóc. Jest nikim.
Mina strażnika wykazywała znudzenie, tak jakby naprawdę nie mieli między nami czego szukać. Zrezygnował, widząc, że jestem tylko drobnym i słabym człowiekiem. Uniknąłem rozpoznania swojej tożsamości, więc mogłem jedynie odetchnąć z ulgą, gdy grupa mężczyzn zaczynała się oddalać. Żołnierze puścili Jooheona i Minhyuka, rezygnując z jakiegokolwiek znęcania się nad cywilami. Podniosłem się z gruntu, otrzepując swoje ubrania. Spojrzałem jedynie na Showmu, niemo dziękując mężczyźnie za bezinteresowną pomoc.
Drgnąłem, czując jak czyjeś palce zacisnęły się na mojej dłoni. Tuż obok mnie znalazł się Hoseok, który trzymał mnie swoją silną dłonią. Bez żadnych słów i emocji na twarzy przekazał mi współczucie, jak i pewne wsparcie. Odebrałem jego gest, który tak naprawdę nie był podobny do Shin. Z drugiej strony wiedziałem, że ten mężczyzna nadal nie nie ufał. Widziałem to w jego oczach, lecz moją całą uwagę zabierał ten przyjemny dotyk Koreańczyka. Dotyk, który w pewien sposób mógł stać się intymny.



Moje samopoczucie uległo zmianie w ciągu paru następnych dni. Nie potrafiłem wytrzymać ze świadomością, że i tak stracę cenną grupę Koreańczyków, którzy pomimo wątpliwości okazali mi dobroć, nie pozwalając mi umrzeć. Obawiałem się, stres zżerał mnie od środka. Między garstką nadziei na lepsze jutro usiłowałem wpasować się w nich, zbliżyć do intrygującego Shin Hoseoka.
Wspomnienie jego palców zaciskających się na mojej dłoni rozgrzewał moje serce.
Siedząc w opustoszałym budynku z dala od każdego i wszystkich, tkwiłem w tym beznadziejnym letargu i nostalgii, pragnąc zostać z nimi jak i u boku Hoseoka.
Co miałem zrobić? Przecież kwestią czasu było nim moja tożsamość wyszłaby na jaw.
Warknąwszy głośno pod nosem, pociągnąłem za swoje kosmyki włosów, czułem kompletne rozdarcie, beznadzieję sytuacji.

W budynku, który przywłaszczyła sobie grupa Koreańczyków, znajdowało się pomieszczenie, do którego jeszcze nie miałem okazji zajrzeć. Słyszałem kilka razy, jak Showmu rozmawiał z Hoseokiem o ćwiczeniach, treningach i ciągłym uczeniu się nowych rzeczy. Z czasem zainteresowanie wzięło nade mną górę. Późnym wieczorem pozostałem praktycznie sam, bo każdy z młodych chłopaków był czymś zajęty lub najzwyczajniej nie miałem pojęcia, gdzie się podziewają. Moje nogi same powiodły mnie pod drzwi tajemniczego pokoju, który ściśle wiązał się z niedostępnym dla mnie Wonho. Zacisnąłem usta, kiedy moja dłoń była ułożona na klamce. Drzwi uległy jedynie pod delikatnym pchnięciem, a wielka sala do ćwiczeń stała dla mnie otworem. Echo roznosiło się w niej, z każdym moim krokiem, a wszystkie sprzęty były dla mnie czymś nowym. Przesunąłem dłonią po blacie, stukając nawet palcami o dwie hantle niedbale rzucone gdzieś w kącie. To samo tłumaczyło, skąd wzięły się umięśnione ramiona Shin. Mężczyzna najzwyczajniej dużo ćwiczył.
Zatrzymałem się przy worku treningowym, układając na nim swoje dłonie. Oglądałem go tak, jakbym nigdy nie miał styczności z takimi przedmiotami. Choć z drugiej strony być może to wszystko stało się ciekawsze, bo Hoseok spędził przy tym wiele czasu.
Drgnąłem, gdy dość głośne chrząknięcie przecięło przytłaczającą ciszę. Nie wiedziałem nawet, kiedy jasnowłosy mężczyzna znalazł się w pokoju ćwiczeń. Przyłapany na gorącym uczynku spojrzałem przez ramię, by spojrzeć na sylwetkę Hoseoka, który opierał się o framugę drzwi.
Zwilżając powoli dolną wargę językiem spoglądałem na niego, widząc jak zbliża się w moim kierunku aż w pewnym momencie przystanął, jak gdyby wyraźnie się wahając. Nie zniechęciłem się, ba, odezwałem się pierwszy.
- Więc to tu spędzasz większość dnia? Przed chwilą cię rozgryzłem, Shin Hoseok.
Młody mężczyzna nie podchodził bliżej, jedynie krzyżując swoje ramiona na umięśnionym torsie. Nie odwracał wzroku, jedynie wpatrując się we mnie dość badawczo. Jednak nadal nie był pewny. - Nigdy nie ukrywałem tego, czym zajmuję się w wolnej chwili.
Moja twarz pojaśniała w bladym uśmiechu, całkiem niekontrolowanie. - Mimo wszystko.. mam wrażenie, jakbyś ćwiczył ciężej od innych.. nie mylę się?
- Do czego zmierzasz? - Młody mężczyzna odpowiedział pytaniem na pytanie, nie potrafiąc nawet w minimalnym stopniu się otworzyć. Hoseok był niedostępny, a przepustka wymagała większego poświęcenia. A może jedynie takie sprawiał wrażenie?
- Kiedyś też przechodziłem przez coś takiego. Może to nie to samo i może nasze cele wydają się być inne.. - sięgnąłem jego dłoni, by przyciągnąć go bliżej, jednocześnie czerpiąc pewnego rodzaju przyjemność z wędrowania palcami wzdłuż umięśnionego przedramienia Koreańczyka. Tak naprawdę potrzebowałem tej bliskości jak nikt inny i to wcale nie tak, że Wonho okazał się być przypadkową osobą, nie, czułem, że poza tą zimną aurą on jest troskliwy i niezwykle oddany, umiejący mnie zrozumieć.
- Mój cel jest bardzo prosty, a jednocześnie..to najzwyklejsza zemsta. Każdy musi zapłacić za swoje błędy.
Nie zapytałem go o więcej.
W głębi cholernie się bałem, a wręcz drżałem ze strachu. Nawet jeżeli młody mężczyzna nie odtrącił mojej dłoni, to miałem wrażenie, że w końcu będzie za późno. Przerażało mnie, że Hoseok mógł poznać prawdę o mnie i pomimo wszystko znienawidzić. Ich grupa była przeciwko ludziom z mojej przeszłości. Nie było ważne jaki się okazałem dla całej szóstki, bo prawdziwa tożsamość robiła ze mnie wroga i przeciwnika. Walczyłem ze sobą, robiąc wszystko, by Shin nie dowiedział się niepotrzebnych rzeczy, nawet jeżeli chciałem zbliżyć się do niego. Pragnąłem zacząć od nowa, żyć, a nie myśleć tylko o błędach rodziny, na które nie miałem najmniejszego wpływu. Sam wybrałem swoją drogę, skazując się na samego siebie, w chwili, gdy odwróciłem się plecami do ojca i wszystkich żołnierzy. Obydwie strony najchętniej pozbyłyby się mnie z powierzchni. Możliwe, że właśnie dlatego desperacko szukałem kogoś, kto mimo wszystko zaakceptuje mnie.
Podniosłem wzrok na Wonho, trzymając nadal jego przedramię. Moje plecy mimowolnie wpadły na ścianę, kiedy zamknięty w sobie Koreańczyk oparł swoją wolną dłoń tuż nad moją głową. To zapierało mi dech w piersi i nawet jeżeli nie odezwaliśmy się już ani słowem, to jego obecność była dla mnie cholernie ważna. Wieczór mógłby trwać wiecznie, kiedy oboje wpatrywaliśmy się w siebie, a odległy Shin Hoseok, stał się namacalnym pragnieniem. Moje palce jedynie subtelnie dotykały jego mięśni, podziwiając pracę, jaka wzięła się z ciągłych treningów w tym miejscu. On był autorytetem, dążąc do swoich własnych określonych celów.



To była rzecz ostateczna.
Moment, kiedy wszyscy ruszyli naprzód ze świadomością braku możliwości odbudowy upadłego miasta. To nie tak, że oni utracili swoją determinację, a chęć dobra przestała tlić się w ich umysłach - jedynie Hoseok ślepo wierzył, że nawet sam dokona czegoś wielkiego, krwawo zemści na żołnierzach, którzy pozbawili go źródła szczęścia i dostatku. Jooheon szedł spochmurniały, jak gdyby ktoś wyssał z niego cały zew walki, natomiast ramię w ramię szedł Showmu, mężczyzna wyjątkowo mu wierny.
Czy tylko ja wydawałem się w tamtym momencie panikować i ciągnąć nerwowo za skrawek przydługiej bluzy należącą do Wonho? Pogoda nie zapowiadała się słonecznie, czułem w kościach, że wydarzy się coś złego. Nie wiedząc, że Shin obserwuje mnie od samego początku, spojrzałem płochliwym wzrokiem na Changkyuna, nieumyślnie usiłując skupić się na czymś, co odpędziłoby z mojego serca strach.
Changkyun był cichym osobnikiem - wiedział znacznie więcej niż oni wszyscy, jednak kryjąc to głęboko w sobie, analizując potajemnie. Nie miałem pewności, czy grupa znała go dobrze, czy może któryś z nich był na tyle blisko, by móc czytać z niego jak z otwartej księgi. Miałem jedynie tą świadomość, że ten najmłodszy Koreańczyk w istocie był najbardziej spostrzegawczy.
- Kihyun. - usłyszałem niemal za uchem, co wywołało niespokojne drżenie i niecierpliwość. Obracając głowę nie musiałem zgadywać, kto był właścicielem tego głosu. Ale niepokój wzrósł do maksimum, kiedy brunet dodał jeszcze. - Bądź prawdziwy.
- O czym ty.. - wyszeptałem w jawnym strachu, w chwili, gdy Changkyun zdołał już iść obok Jooheona oglądając się za mną jedynie przez krótki moment. Być może moją obawę zapieczętowały jego słowa, które wcale nie brzmiały na ostrzeżenie, raczej służyły za radę, mającą mnie w jakiś sposób naprowadzić.
Przemykając tak kolejnymi uliczkami, tak naprawdę nie miałem pojęcia, jaki jest cel tego wszystkiego. Reszta grupy nie wyglądała, jakby bezmyślnie szła przed siebie, a raczej mieli określony plan. Każdy zakręt w progu i przystanięcie na moment był zaplanowany. Zrozumiałem dopiero wtedy, gdy jedna z dróg była zablokowana, przez zawalony budynek. Jooheon rozglądał się, szukając innego przejścia. Los chciał, by właśnie jedyny szlak prowadził przez jeden z ruin budynku. Przedostaliśmy się do środka, jeden za drugim, omijając poszczególne przeszkody. Można by stwierdzić, że wyjście jest już tak blisko nas, a niepewny grunt pod nogami nie stanie się dla nas takim wyzwaniem.
I w momencie, kiedy Hoseok obdarzył mnie kolejnym, długim spojrzeniem nagły huk walących się drzwi zwiastował pojawienie się żołnierzy patrolujących teren. Nie mieli dobrych zamiarów, oni nigdy nie mieli w zamiarze pokoju. Dlatego z całą pewnością było coś na rzeczy, a reakcja reszty skutecznie mnie w tym stwierdzeniu przekonała. Jooheon zatrzymał się gwałtownie, rozłożył nieco przy tym ramiona, odsuwając tym nas od uzbrojonych w ciężką broń mężczyzn. Showmu zacisnął usta w wąską kreskę, w jego kieszonce spoczywał niewielki nóż, Changkyun zacisnął palce na pistolecie, natomiast Wonho nie kłopotał się z jego wyjęciem. Wymierzył nim w żołnierza, który zdawał się z drwiącym uśmiechem zbliżać w kierunku Jooheona i silnie zwartej przy nim grupy. Minhyuk patrzył z przerażeniem.
- Czego chcecie? Nie wystarczył wam ostatni raz? - rzucił nienawistnie Lee. 
Przełknąłem z trudem ślinę, robiąc krok w tył. Nie umknęło to uwadze głównego żołnierza, gdyż w ulotnej sekundzie jego wzrok znacząco spoczął na mnie.
Tęczówki, posiadające w sobie ostry błysk wręcz przebiły mnie na wylot. Byłem zdezorientowany, czując w sobie narastający stres. Niczym spłoszone zwierze, cofnąłem się do tyłu kilka kroków, niemal potykając się o własne nogi. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, wiedziałem, że nie ucieknę przed prawdą. Prawdą, która stała przede mną i wylewała na mnie kubeł zimnej wody. Kaptur osunął się z mojej głowy, a włosy, jak i w szczególności twarz została obnażona w dziennym świetle. Żołnierze dostali odpowiedź na swoje wątpliwe pytania, działając niemalże od razu. Nie mogłem nic zrobić, kiedy generał zmierzał w moim kierunku, krok za krokiem.
Cała grupa zastygła w bezruchu, milczenie było niemalże przytłaczające. Nikt nie miał nawet odwagi zapytać.
Każda sekunda wręcz przelatywała mi przed oczami, a kiedy starałem się wyszukać wzrokiem sylwetki Wonho, wysoki mężczyzna stał ze mną twarzą w twarz. Jego duża otwarta dłoń wylądowała na moim niewielkim policzku. Zaczerwieniona skóra nie zwiastowała pieczenia i bólu, a zwyczajnie uczucie goryczy. Moje ciało zatoczyło się do tyłu, nie potrafiąc utrzymać równowagi, lecz tak naprawdę to ból psychiczny zadał mi cios. Uderzenie całym wnętrzem dłoni zwiastowało poniżenie, brak szacunku do drugiej osoby. Gest, który tak naprawdę sprowadził mnie do poziomu podłogi, uświadamiając znacznie bardziej, że jestem nikim.
- Uciekając, sprowadziłeś na siebie jeszcze większą hańbę. Nie mogę nawet patrzeć na takiego śmiecia, jak ty. Syn najwyżej postawionej osoby w tym kraju jest nikim innym, jak zdrajcą. - Mężczyzna ubrany w służbowy mundur, zacisnął dłoń w pięść. Grupa, która miała stać się moją ucieczką, tak naprawdę jedynie stała. Byli oszołomieni. Widziałem niepewne spojrzenie Minhyuka, który jednocześnie bał się. Bał się, ponieważ nie wiedział, co się dzieje. Nawet nie chciałem już wiedzieć, jak patrzył w tym momencie na mnie Jooheon, a jedynie zatrzymałem tęczówki na jasnowłosym Shin. Mimo całej sytuacji jego twarz nie wyrażała szczególnych emocji.
- Daj mi to tylko wyjaśnić.. - podnosząc się powoli z kupki gruzu, zakaszlałem, podpierając się w porę ściany budynku, gdy nieznośne pyłki zaczęły ulatniać się w powietrzu.
Żołnierze nie służyli by słuchać, ba, dla nich wystarczyło zobaczyć twarz jedynego syna generała Yoo. Młodocianego zdrajcy, który postanowił uciec do biednej grupki dzieciaków z marzeniami i chęcią zemsty w głowach. Dla nich nie istniało inne wyjaśnienie, z góry wydawali wyrok a na mnie już zapadł.
Z przerażeniem patrzyłem na wyraz twarzy Changkyuna, Showmu, Minhyuka, który wydawał się być bardziej przerażony niż ja, czy Joheona, w którego powoli wstępowała złość.
Mężczyzna, który mnie uderzył wycofał się, na rozkaz generała. Mojego ojca.
- Kihyun-ah.. - rozdzierający serce szept, wyrwał się z ust Minhyuka, kiedy Hyungwon trzymał go za ramię, jak gdyby miał wyrwać się i uciec, czy zrobić coś równie nieprzemyślanego. W końcu targały nim emocje, a mnie wyrzuty sumienia. - Proszę, powiedz, że to nieprawda. Powiedz, że im nie służyłeś, że nie jesteś taki jak oni..
Changkyun zmarszczył czoło i uniósł podbródek, patrząc mi prosto w oczy. Po Wonho nie wydawało się być ani śladu.
Główny przywódca wszystkich strażników przerwał jakikolwiek odzew ze strony grupy, stając ponad mną. Patrzył na moją sylwetkę z wyższością, a jego mundurowy strój miał wzbudzać tylko pozorny respekt. Tak naprawdę nikt normalny nie szanował żołnierzy, tym bardziej jeśli o ich wyższości miał znaczyć ubiór, czy bezmyślne stopnie.
Mężczyzna, którego wcześniej mogłem uważać za ojca, teraz nawet nie patrzył mi prosto w oczy. Kolejny objaw kompletnego braku szacunku, tak jakby już wcześniej doszczętnie nie zmieszał mnie z błotem.
- Yoo Kihyun, nie powinieneś już więcej nosić tego nazwiska. Nie tylko przynosisz wstyd rodzinie, a całemu państwu. Myślałeś, że uciekając do fałszywej grupy dzieciaków, staniesz się kimś? Zawodzę się. Na pewno to nie moja krew płynie w tych żyłach. - Generał rzucił z kpiną, na co dostał aprobatę swoich podwładnych żołnierzy. Szydzili sobie ze mnie, zdobywając się na najpaskudniejsze uśmiechy, jakie kiedykolwiek w życiu mogłem zobaczyć. - Muszę usunąć hańbę z dobrego imienia tej rodziny.
Dowódca Yoo machnął ręką na wszystkich strażników, a grupa nawet nie wchodziła im w drogę. Mężczyzna odwrócił się plecami, zostawiając mnie na pastwę losowi, usuwając uczucia, które powinien żywić rodziciel do swojego dziecka. Koreańczycy ubrani w mundurowe stroje oddalili się szybciej niż można by się tego spodziewać, a ja ledwo starałem się złapać oddech.
Wściekły wzrok Jooheona został wycelowany wprost we mnie, a jego sylwetka wyrwała się spomiędzy innych członków grupy, kierując się w prost na mnie. Koreańczyk zaciskał w przypływie emocji pięści, naskakując na moją osobę. Szarpnął ściśniętą dłonią za materiał mojego ubrania. Potrząsnął moim zszokowanym ciałem, a ja widziałem jedynie jak zaciska drugą pięść. Zacisnąłem w przestrachu powieki, lecz silne ramię Showmu, wtargnęło między naszą dwójkę. Wyższy Koreańczyk odsunął Lee ode mnie swoją znacznie większą siłą. Przytrzymał ciało wyrywającego się z sideł chłopaka, który nie mógł sam się opanować.
- Puszczaj mnie! Zdrajcy należy się sprawiedliwość; pokażę mu na co zasłużył. Myślał, że tak po prostu może wtargnąć między nas? Cholera. - Jooheon machnął ręką na darmo, ponieważ Showmu trzymał go uparcie. Czekał aż ten nieco oprzytomnieje, by powstrzymać przed jakimikolwiek pochopnymi działaniami. - Wiedziałem, że nie możemy mu ufać. To tylko plugawy fałszerz, zwykły śmieć.
I być może w tamtej ulotnej, umierającej chwili byłem w stanie z ciężkim bólem przyznać mu rację. Przyznać rację, ponieważ prawda o pozostawionej przeze mnie przeszłości i pochodzeniu została w gwałtowny i brutalny sposób odkryta, w ten sposób ukazując mnie w beznadziejnym położeniu. Naprawdę nie zamierzałem ich skrzywdzić, lecz oni nie ufając mi od samego początku jak mieliby uwierzyć w choćby jedno moje słowo? Jak miałem wytłumaczyć się przed Minhyukiem, czystej duszy, która spojrzała na mnie inaczej w dniu uratowania mojego życia? Jak miałem spojrzeć w twarz mężczyźnie, któremu uparcie chciałem pokazać, że jestem dobrym człowiekiem? Uważałem, że ucieknę pod fałszywym nazwiskiem, że moje życie odmieni się przy pomocy tej grupy, grupy o łączącej ich silnej więzi. Jak mogłem ukazać im szczerość ze swojego punktu widzenia, jeśli okrzyknięto mnie zdrajcą, w dodatku wydziedziczonego przez własnego ojca?
Wiarygodnie uświadomiłem sobie, że być może moja jedyna, owiana całkowitą szczerością i posłuszeństwem 'rodzina' mogła się właśnie ode mnie odwrócić, nie potrafiłem przyjąć tego do wiadomości.
- Proszę - błagalnie przyjrzałem się każdemu z nich, doszukując się w ich oczach namiastki litości. - Tylko wy możecie dostrzec we mnie człowieka. Nigdy bym was nie skrzywdził..
- Łżesz! - w sypiącym się budynku dało się słyszeć przeraźliwy krzyk Jooheona, wywołujący w ludzkich sercach panikę. - Łżesz jak pies..
Jego dalsze słowa przerwał niemalże świszczący głos Minhyuka. - Co zamierzasz Wonho?
Wysoki Koreańczyk wyminął swoich przyjaciół, mierząc moją sylwetkę tak podobnym do siebie wzrokiem, a jednocześnie okropnie obcym. Stał sztywno w jednej pozycji, jednak nie odpowiedział na jedno bezradne pytanie Minhyuka.
Zacisnąłem mocno swoje usta, niemalże padając do stóp Shin. Klęczałem przed nim, nie do końca błagalnie. Bałem się. Strach obezwładniał mnie całego na myśl o tym, że straciłbym osoby, które stały się dla mnie bliższe niż ktokolwiek inny wcześniej. Nie chciałem tracić Wonho, który nie był dla mnie obojętnym mężczyzną. Hoseok, który okazał się zimny i nie taki prosty, lecz to wszystko nie było tak istotne w tym wszystkim.
Shin zaciskał w dłoniach swoje własne palce i choć może nie pokazywał wiele, to wyraźnie zastanawiał się. Wahał się nad czymś istotnym, choć tak naprawdę trudno było go rozszyfrować. Nie powiedział wyraźnie i jednogłośnie, jakie jest jego zdanie na ten temat. Nie wiedziałem, czy jego milczenie miało zwiastować dobrą nowinę, czy coś o wiele gorszego.
Nagły i nieprzyjemny smród, drażniący moje nozdrza, wywołał u mnie ostrzegawczy kaszel. Ściany budynku zaskrzypiały, a moje tęczówki zaczęły szczypać od gromadzącego się dymu. Nikt tak naprawdę nie zwrócił wcześniej na to uwagi - swąd dymu był częstym zapachem miasta. Gorąco nagle wzbiło się na wyższe stopnie. Naturalnym czynnikiem ludzkim była panika i chęć ucieczki. Ogień wzbierał na sile, a ruiny budynku zajmowały się znacznie szybciej niż zwykły dom. Ledwo zdążyłem się podnieść z kolan, ubrudzony kurzem i ziemią, czułem, jak na moim czole zbierają się kropelki potu. Słyszałem jedynie dudnienie w mojej głowie, kiedy patrzyłem na wszystko. Odpowiedź była jedna; pożar był wywołany sztucznie.
- Szybko, zwrócicie się do wyjścia. - Wyjątkowo głośniejszy ton Showmu rozległ się w zadymionym pomieszczeniu. Podłoga niebezpiecznie zatrzęsła się, kiedy przyjaciele obrali sobie jeden cel. Płomienie niemalże stykały się z moją skórą, lecz głośny trzask skupił całą uwagę. Widziałem, jak kolejne deski sypią się z sufitu, by cały spory fragment architektury runął na jeden z stopni. Żywioł działał bezlitośnie, nie oszczędzając nas.
Runięcie niemalże połowy dachu przyczyniło się do nagłego cofnięcia się, huk był potężny, natomiast krzyk Minhyuka o wiele bardziej działający na rozproszone zmysły. W porę rzuciłem się na młodego Lee tak, że upadliśmy na sporą kupkę gruzu a tuż przed nami roztrzaskał się kawałek dachu. Przysłaniając ramieniem nasze głowy zacisnąłem powieki, odliczając w głowie parę znaczących sekund. Nie dbałem o siniaki czy zadrapania na swoim ciele, ani na zasinienie na twarzy po zetknięciu się dłonią jednego z żołnierzy - liczyło się tylko to, by oni byli bezpieczni. By równie Wonho był cały. Rozejrzałem się w przestrachu, gdy zrobiło się zbyt cicho. Minhyuk zakaszlał, pomiędzy cichym szlochem.
Szepnąłem kilka uspakajających słów, nawet wtedy, gdy ogień nadal tlił się wokół nas. Nie mogłem czekać, nie, kiedy bezlitosny żywioł mógł nas strawić żywcem.
- No już, Minhyukie, wstawaj. 
Ruszyłem naprzód, wgłąb trawiącego przez ogień budynku, dym zamazywał mi obraz, lecz parłem nadal, gotów poświęcić się, by ocalić cenne życie Min.
Przede mną pojawił się Changkyun, wyraźnie szukający kogoś, być może samego Minhyuka. W roztargnieniu jego wzrok spoczął na mnie, a ja oddałem bruneta w ręce Chang. - Wydostańcie się stąd. Tylnym wyjściem, tylko o tyle was proszę.
Nie zarejestrowałem momentu, kiedy cała grupa rozproszyła się, nie byłem nawet świadomy, czy oni się uratowali. Nie słyszałem niczego, poza nikłym echem krzyków i szumu we własnych uszach.
Dość ciężkie i mosiężne drzwi zaskrzypiały, co prawda gdzieś niedaleko. Dym zaczął ulatniać się na świeże powietrze, przez co obraz przed moimi oczami stał się bardziej wyraźny. Grupa przyjaciół znajdowała się tuż przy umówionym miejscu ucieczki. Na mojej drodze pojawił się Hoseok, który wyłonił się zza ściany dymu, zmierzając w stronę reszty. Shin ciągnął za sobą Jooheona, pomagając mu wstać, co jakiś czas. Ulatniający się dwutlenek węgla był dla nas równie trujący i groźny, co sam pożar i skazanie na spłonięcie żywcem. Lee zapewne nawdychał się za wiele szkodliwych substancji, przez co jego ciało było osłabione. Ja sam traciłem zmysły, nie wiedząc nawet, że wzrok Wonho spoczął w prost na mnie.
- Wynosimy się z tej pułapki. - Jasnowłosy syknął cicho, nawet kiedy tęczówki wszystkich były skierowane na moją twarz. - Twoją karą Kihyun jest to miejsce. Musisz radzić sobie sam.
Shin ponaglił resztę grupy, który byli zbyt zdezorientowani i przestraszeni, by jakkolwiek podważać jego zdanie. Najzwyczajniej zniknęli, ku mojej nieuwadze. Hoseok w wściekłości uderzył pięścią w jeden z drewnianych filarów, który podtrzymywał drewnianą konstrukcję. Żarzące się belki były zbyt słabe. Budynek najzwyczajniej zawalił się, gdy tylko mężczyzna zdołał opuścić to miejsce. Przemknął między kolejnymi kłębami dymu zwinnie i szybko, zostawiając wszystko za sobą.
Uważałem, że zasługuję na śmierć. Że nikłą szansą było dla mnie wydostanie się. Znów stałem się wyrzutkiem, a to wszystko za sprawą kłamstwa, które z czasem rosło w siłę. Być może przerosło mnie to tak znacząco, że teraz tkwiłem tu, w środku palącego się budynku, z góry skazany na koniec. Bez Shin Hoseoka mogącego wesprzeć mnie, po prostu być przy mnie. Tak jak tamtego wieczoru, uderzając raz za razem w wór treningowy, mający odgonić jego rozszalałe myśli. A ja tylko patrzyłem, zatracając się na nowo.
Czy tkwiąc tu, w rozpaczy przysłaniającej zdrowy rozsądek mogłem kiedykolwiek jeszcze go zobaczyć? Musiałem się wydostać, ściskając w dłoni garstkę nadziei. Pomimo uwierającej rzeczy w przedniej kieszeni zdartych spodni.
Uderzyłem ramieniem w poturbowane już drzwi tylnego wyjścia, prawdopodobnie na rozciągający się ogród, aż wydostałem się na zewnątrz. Z początku uderzył we mnie ten kontrast temperatur, jednak usiłowałem na krótki moment wyłączyć myślenie, byleby tylko uciec jak najdalej od źródła ognia. Nagły wybuch pomógł mi w tym; runąłem na wpół połamany płot, roztrzaskując swoim ciałem kolejne deski a ostry huk poranił boleśnie moje uszy i poturbowane od uderzenia ciało.
Nieprzytomnym wzrokiem wyłapywałem coraz mniej szczegółów, czując gwałtowny spadek energii, powolną utratę świadomości. 
A buteleczka z naparem z rzadkich, niebieskich kwiatów wylądował tuż przy mojej twarzy przypominając o ostatnim, posłanym w moją stronę spojrzeniu. Spojrzeniu ukazującym tęsknotę i ból.



Szóstka przyjaciół naprawdę nie miała już siły, lecz nie fizycznie, jak mentalnie. Byli osłabieni, nie czując się za dobrze pod wpływem wszystkich ostatnich i nagłych zdarzeń. Minhyuk wyglądał, jakby był bliski płaczu. Jego delikatna osobowość nie pozwoliła mu nie martwić się. Myślał o chłopaku, którego pozostawili, jednak nie mógł już zawrócić. Szli zbitą grupą, lecz nikt nic nie mówił. Nie odzywali się ani słowem, a tym bardziej Wonho wyglądał na nieobecnego. Jego ciemne tęczówki wbijały się w brudną ziemię, kiedy stawiał kolejne kroki.
Po tym młodym mężczyźnie nigdy nie można było się spodziewać oczywistych przejawów emocji. Tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że cierpiał z powodu wojny, że cały jego świat się zawalił, gdy tylko kraj ogarnęły niekończące się tragedie. Nie zniósł straty rodziny i najważniejszych dla niego osób, a teraz? W tej chwili czuł, że nie ma żadnego celu. On przeżywał w swoim wnętrzu to dwukrotnie mocniej. Strata Kihyuna była dla niego wystarczającym ciosem, by jego duch walki nagle się gdzieś zatracił. Zemsta, jakiej chciał dokonać, nie miała już takiego znaczenia. Nie wiedział, dlaczego właściwie nadmiar emocji spadł na niego tak nagle. Był jedynie szczery z własnymi uczuciami. Nie mógł ukrywać, że najzwyczajniej pragnął być pełnym składem grupy. Chciał żyć dalej z całą siódemką, zatrzymując Yoo przy sobie. On jedynie nie potrafił pokazać swoich uczuć z wierzchu. Myśli Hoseoka były emocjonalne, jak każdego człowieka dotkniętego kolejnymi stratami. Był jak lekki zadeptany kwiat, lecz stawał się silny dla samego siebie. Chciał coś sobie udowodnić. Tym razem czując ostatni podmuch wiatru na swojej skórze, nie pomyślał, że to może być oznaka wolności, którą im zabrano.
Do jego świadomości nie trafiał świst powiewu za oknem, a kropka lądująca w tafli wody. Jedna, druga i kolejna. Niedokręcony kran gromadził kolejną kolekcję do głębokiej wanny. Hoseok stał tuż nad, patrząc w swoje własne odbicie. Sam nie czuł w tym wszystkim sensu, lecz to może właśnie pchnęło go do kolejnych czynów. Shin nie dbał o to, co właściwie się stanie, ponieważ miał już dość. Czuł kompletną pustkę, a presja odejmowania i dodawania kolejnych osób w swoim życiu zwyczajnie go przerosła. Wykonał krok. Krok w stronę lodowatej cieczy, w której zanurzał swoje ciało. Jego kończyny pochłaniała powierzchnia wody w wannie, a on sam zagłębiał się, aż nie poczuł chłodu na swojej twarzy. Plusk wody tak naprawdę nikogo by nie zbawił; tonął.

Pamiętałem, że biegłem. Na początku wolno, jak gdybym zbierał w sobie wszystkie siły, zatrute resztki jakie we mnie pozostały. Uparcie zaciskałem palce na niewielkiej buteleczce, aż zbielały moje knykcie. 
- Poszedł do siebie. Tak mi powiedział Jooheon.
Przecinałem powietrze, nagle przyśpieszając, jakby rażony myślą.
- Wiem, że kłamał. Wiem, że on wie coś, o czym reszta nie ma bladego pojęcia. Ja.. przepraszam Kihyun, tak bardzo przepraszam, że zostawiłem cię na pastwę losu, że nie sprzeciwiłem się Shin Hoseokowi. Nigdy nie chciałem twojej śmierci, nawet jeśli okazałeś się kimś dla nas nieznanym. Wybacz mi Kihyun, wybacz Hoseokowi.
Ze świstem nabierałem kolejne wdechy, z każdą chwilą mając wrażenie, że lada moment wypluję swoje płuca. Powietrze w Seulu wydawało się zatrute, Seul wydawał się opustoszały, ani śladu życia. Ani śladu życia Shin Hoseoka, podobno silnego duchowo mężczyzny, pragnącego krwawej zemsty na niesprawiedliwie wymierzających kary żołnierzach, okrutnych ludziach z cierniem w sercu.
- Błagam, powiedz mi gdzie on jest. Muszę go znaleźć, za wszelką cenę, muszę przeprosić. Muszę błagać, by mnie nie zostawiał.
Desperackie łkanie. Próba uratowania jednego istnienia. Lodowate spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. I cały świat osuwa mi się przed oczami. Pragnąłem zatrzymać w pamięci jedynie moment mocno splecionego ciała, to jak jego dłoń odpowiedziała na moje błagania.
Zawartość niebieskiego napoju strumieniem wlewała się do lodowatej wody, w czasie ja sam uważnie spoglądałem na twarz Wonho wyrażającą błogi spokój, być może przebłysk ulgi. Naprawdę pragnął umrzeć? Pragnął zapomnieć o tych wszystkich momentach, kiedy mogliśmy dzielić oddechy? Shin Hoseok..
Powoli zanurzyłem się, ignorując uporczywy paraliż całego ciała i łzy napływające do moich oczu, zetknięcie się z wręcz ujemną temperaturą schładzającą i pochłaniającego mnie całego. Mój drżący oddech osiadł na sinym policzku mężczyzny, a nasze ciała jakby idealnie ze sobą współgrały, łącząc w miłosnym uścisku.
I możliwe, że jedno słabe tchnienie ulokowało się gdzieś w płucach Hoseoka, kiedy jego wargi uchyliły się. Ciało młodego mężczyzny było lodowate, lecz odczuło ciepło drugiego znajomego mu ciała. Zebrał w sobie ostatnie siły, by głos choć na chwilę wydobył się z jego gardła.
- Oszalałeś doszczętnie? - Wyschnięte usta Wonho zaczerpnęły powietrza, kiedy po moich policzkach mimowolnie spłynęły kolejne łzy, które w końcu lądowały w lodowatej wodzie. - Po co wracałeś, głupi dzieciaku..
Wiedziałem, że to pytanie tak naprawdę nie ma swojej odpowiedzi. Mimo swojej słabości w sercu Shin zagościła niema radość. Czułem to, kiedy moja dłoń zacisnęła się na tej należącej do niego. Ścisnął mnie swoimi odrętwiałymi palcami. Sam czułem, że przylegając do ciała tego mężczyzny powolnie zamarzamy, tracimy czucie. Mogliśmy leżeć wtuleni w siebie i mimo iż sina skóra przestawała czuć, to ja sam odczuwałem więcej niż to możliwe. Musiałem po raz kolejny zetrzeć łzę nie tylko z swojego policzka.

Moment, kiedy obaj pozostaliśmy nieprzytomni nastąpił szybko. Gdzieś w przebłysku podświadomości mignęło mi światło, łuny księżyca wdzierającego się do pustego pomieszczenia.
Czy postąpiłem głupio skazując nas na powolne cierpienie? Czy moim przeznaczeniem stało się umrzeć w ramionach kogoś, w kim niezaprzeczalnie było się zakochanym?
Do mojej głowy wdarł się tylko ten mężczyzna. Obraz jego uśmiechu, zarys delikatnego uniesienia warg, kiedy niepewnie położyłem dłonie na worku treningowym patrząc mu w oczy niemal spłoszonym wzrokiem. Tego nie dało się opisać. Tego uczucia do Wonho. Z ostatnim tchnieniem byłem niemalże pewien, że on też to poczuł, że nie okazałem się być dla niego obojętny.
Więc czy samolubnym by mnie czyniło, gdybym zechciał być z nim szczęśliwy? Przez ułamek sekundy poczuć czym jest szczęście u boku silnej osoby?
Być może nie dostałbym nigdy odpowiedzi na to pytanie. Możliwe, że to nie byłoby uczucie łaskoczących rzęs na moim policzku, które wzniosły się ku górze. Tęczówki, które zabłysnęły na nowo w odcieni błękitu i chłodu.

1 komentarz:

  1. AAAAAAAAAA! DOCZEKAŁAM SIĘ!
    TO BYŁO COŚ TOTALNIE ZAJEBISTEGO, O JA CIE PANIE, DZIEWCZYNO MASZ TALENT! SZCZERZE... OPOWIADANIE BARDZO MNIE WCIĄGNĘŁO, A DODAJĄC JESZCZE TO ŻE BYŁO Z MONSTA X, DODATKOWO MIAŁO U MNIE PLUS! ŻYCZĘ WENY!^^

    http://mynewfuckinkpopworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń