czwartek, 25 kwietnia 2019

You are mine [11]


- Co? Chcesz kurwa decydować o moim życiu?! - po salonie jak echo rozniósł się donośny huk rozmawiającego przez komórkę chłopaka. Chen siedział na parapecie patrząc bezmyślnie w okno natomiast Jonghyun leżał na kanapie podrzucając w górę piłeczkę pin pongową. Mieli świadomość, że teraz Tao przez resztę dnia będzie chodził poddenerwowany, ale byli w pełni przyzwyczajeni. Jedynie Chen domyślał się, że jego relacja z Luhanem stopniowo ulegała zmianie, ba był świadkiem jak niejednokrotnie się wahał co nie zdarzało się mu często. Mógł być nawet najgorszym chujem a i tak Jongdae wiedział, że nie jest do końca złym człowiekiem. Dreczące koszmary i ciężkie życie po prostu go wyniszczały z roku na rok. - Zapomnij hyung, słyszysz? Zapomnij.
Brunet odwrócił głowę patrząc jak ten nerwowo chodził po pokoju pocierając swoje skronie.
- Nie pójdę na to! Dobrze wiesz jaki jestem nie zrobię tego! Nie, nie krzyczę po prostu.. kurwa. - Jonghyun przestał podrzucać piłką przenosząc wzrok na kumpla. - Arasso, pomyślę. - westchnął ciężko oblizując usta w ostateczności lądując na kanapie naprzeciw Jonga. - Rozłączam się. - nacisnąwszy czerwoną słuchawkę rzucił komórkę na stolik niedbale, zaczesując włosy do tyłu.
Chen chciał się odezwać, ale zrezygnował widząc mierzący go ostrzegawczy wzrok Zitao. Lepiej być cicho, szanował jego zwyczaje choć to, że nie ze wszystkim się zgadzał nie miało znaczenia.
Mimika twarzy Tao zmieniała się z sekundy na minutę aż w końcu skierował złośliwy uśmiech w stronę Jjonga.
- Pogadajmy o ostatnim incydencie, Jonghyun.
Zarówno ciemnowłosy jak i Jongdae otworzyli usta w kompletnym zaskoczeniu. Chińczyka nigdy nie interesowały ich sprawy zawsze patrzył na nie z przymrużeniem oka i zazwyczaj zamykał się w swoim opłakanym i przepełnionym gniewem świecie. Dlaczego więc teraz postanowił się zapomnieć i rozpocząć temat ostatnio rozegranej sytuacji między Jongiem a Kim Jonginem?
- A chcesz o tym porozmawiać bo? - uniesione brwi. Rozproszenie. Korzysta na tym Zitao.
- Chciałbym wiedzieć jak mój kumpel mógł upaść tak nisko odstawiając taki cyrk. - parsknął w odpowiedzi. - DO Kyungsoo? Naprawdę?
Jonghyun zacisnął dłonie w pięści.
- Wcale nie chodziło mi o D.O. Kyungsoo. - wysyczał. - Może być naiwnym, cnotliwym kujonem, ale nie o niego chodzi mi od samego początku.
Zitao zmarszczył brwi. Chen milczał.
- Co z tobą, Tao? Myślisz, że nie widzę w jaki sposób patrzysz na Luhana? Że nie widzę jak ostatnio mu we wszystkim odpuszczasz? Gdyby ktoś zachował się jak on byłby w strzępach, nie pozwoliłbyś sobie na to.
Chińczyka ogarnął gniew. Jak śmiał zarzucać mu słabość? Jak do tego doszło, że Jong wytknął mu pobłażliwość wobec tego małego gnojka? On chyba zapomniał z kim ma do czynienia.
- Jonghyun. - warknął. - Jeszcze jedno słowo.
Chen był naprawdę skonfundowany. Od dawna nie widział, by jego przyjaciele pod wpływem złości wytyczali swoje błędy lub przesadzone zachowanie. Ta rozmowa, choć była szczera to nie zmierzała w dobrym kierunku, jeśli w grę wchodził sam Huang Zitao.
- Daj spokój Huang, oboje mamy w tym cel. Nie opieraj się temu już. Ja próbowałem i zobacz co się stało. - wywróciwszy oczami legnął z powrotem na kanapie. - Co musiałem zrobić, żeby Jongin spróbował mnie dostrzec. Myślę, że ty też czujesz bezsilność widząc Luhana.
Mięśnie Huang'a napięły się niebezpiecznie na co Chen w porę zareagował chwytając go za ramię. Jak dotąd przysłuchiwał się rozmowie w całkowitym milczeniu. Należał do osób, które niewiele mówią, lecz kiedy przychodził ten moment mówił konkretnie i z wcześniejszym przemyśleniem tego. Mimo tego był bardzo uczuciowy, dlatego przeżywał każdą kłótnię kolegów czy sytuacji dręczenia Luhana.
Jong w tym czasie zupełnie ignorując wybuch przyjaciela podniósł się do siadu i skrzyżował ręce uśmiechając się chytrze.
- Odpowiem na twoje pytanie Zitao, jeżeli ty powiesz mi jaki w tym wszystkim udział ma Oh Sehun.

                                                         . . .

- Jonginah..
Luhan bezskutecznie starał się wyrwać Koreańczyka z zamyślenia, jednak ten pozostał całkowicie głuchy na jego prośby. Nie rozumiał go. Cała ta sytuacja, przeplatająca się - była dla niego nie jasna, zrozumiał tylko tyle, jak wszyscy są ze sobą w jakiś sposób powiązani tworząc bałagan w jego głowie.
Kyungsoo znikał. Czasem wymieniał z Lu parę słów, chłopak zwyczajnie potrzebował się wygadać a blondyn go wysłuchał. Jonghyun z Chenem przesiadywali na korytarzach natomiast Sehun podobno wyjechał z osobistych przyczyn.
Powodujący najwięcej chaosu w głowie Luhana, Zitao najczęściej spędzał swój czas na boisku rozładowując w ten sposób swoje emocje, których posiadał aż nadmiar. Lu często widział jak ten, spocony kierował się do szatni.
A Jongin? Jak to miał w zwyczaju wagarował, kręcił się z dziwnymi typami, nadal pozostał arogancki i bezczelny, jednocześnie bardziej i skuteczniej się w sobie zamykając. Jak dotąd blondwłosy Chińczyk odkrył tajemnicę Jonghyuna samemu usiłując się uporać z nagłym zniknięciem Krisa.
- Jongin powiedz coś. - Chłopak siedział tak sztywno, że Han zaczął się niepokoić. - D.O. mnie wczoraj pocałował, wiesz?
Koreańczyk odwrócił głowę w stronę blondyna mierząc go krytycznym wzrokiem co wystarczyło, by młodszy pożałował swoich słów.
Jongin'owi naprawdę było ciężko. Dosłownie w każdą ścieżkę, w którą wkraczał wpadał w błędne koło. Jego życie osobiste praktycznie nie istniało (co to za życie nastolatka, kiedy nie miał oparcia w rodzinie?) Miał tylko ojca, ale on jego zdaniem staczał się.
Kyungsoo i Luhan byli dla niego pewną motywacją do funkcjonowania. Wiedział, że tylko na nich mógł polegać. Nie na znajomych z ulicznych zaułków czy klubów, którzy jedynie załatwiali mu formę 'rozrywki'.
Kyungsoo był specyficzny. Może to sprawiło, że Jongin zwrócił na niego uwagę. Uosobienie spokoju jak i jednego wielkiego bałaganu uczuć, może nawet był jak sam Kim ; zagubiony, chłopak o dwóch twarzach.
Jego największym dotychczasowym problemem był sam Jonghyun, którego Kai kompletnie nie był w stanie zrozumieć. On nie posiadał władzy, dlatego, że pomiatał w tej szkole innymi - on po prostu należał do osób słabych. Pozostała więc tylko kwestia sytuacji, mającej miejsce na szkolnym dziedzińcu.
Dlaczego Kim tak ostro zareagował na ich inicjowany pocałunek? Chęć ochronienia nieposłusznego Koreańczyka za wszelką cenę? Czy to była oznaka, że czuł coś, cokolwiek do DO Kyungsoo? Nadal nie potrafił sobie tego racjonalnie wytłumaczyć.
I w czasie, kiedy Jongin emanuował martwą ciszą Luhan postanowił zebrać głos, lecz nim to nastąpiło niespodziewanie palec ciemnoskórego wylądował na jego ustach.
- Wiem, że to zmyśliłeś jelonku, nie musisz nic wyjaśniać.
Młodszy był w stanie zauważyć jak bardzo mimo tej założonej maski Kim Jongin się zagubił. Potrzebował usilnie kogoś, kto sprowadziłby go na najwłaściwszą ścieżkę, ale szukał tej pomocy z reguły u beznadziejnych ludzi.
Niewiele później Luhan przybliżył się, opierając głowę na jego ramieniu i spoglądając na niego ze słodkim, delikatnym uśmiechem co z kolei zaowocowało pozytywną reakcją bruneta. Kai objął go lekko ramieniem mierzwiąc przy tym pieszczotliwie włosy.
- Jongin zrób coś dla mnie. - odezwał się w końcu Chińczyk.
- Co takiego?
- Porozmawiaj z Kyungsoo hyungiem. Zachowaj się dojrzale i pierwszy wyciągnij do niego dłoń, lecz tak, żeby mocno się jej chwycił.

Po południu, kiedy zajęcia się skończyły a Jongin mógł w końcu odetchnąć ruszył mozolnym krokiem w stronę szafek. Skończył naprawdę późno jak na niego, sam się sobie dziwił. A może usiłował nadrobić mnóstwo nieobecności i zapomnieć o namnażających się zmartwieniach.
Przemierzał pusty korytarz, lecz w szkole nie było żywej duszy. Większość uczniów zdążyła już wybyć do domu, mogły zostać jedynie sprzątaczki, które zostawały po godzinach by uprzątnąć korytarze i sale lekcyjne.
Jongin mógł odetchnąć. Bynajmniej.
Otwierając szafkę pierwszym co rzuciło mu się w oczy było przyklejone do drzwi zdjęcie przedstawiające jego i Kyungsoo z czasów gimnazjalnych. Byli małymi chłopcami uwielbiającymi zabawę, swoje uśmiechy i brudzenie się lodami. Mimo, że mieli wtedy trzynaście lat bywali niekiedy bardzo dziecinni.
To wspomnienie wywołał zbolały uśmiech na twarzy Kim.
chciał wrócić do czasów, kiedy między nimi było wszystko w porządku, gdy nie musieli martwić się, że kiedykolwiek poczują do siebie coś więcej, gdy nie doprowadziliby do niezręcznych sytuacji. Kiedy ich przyjaźń była przepełniona naturalnością i silną więzią. Jongin za nim tęsknił, lecz zarówno on jak i Kyungsoo zamknęli się w sobie.
Przecierając twarz z frustracją zatrzasnął szafkę by chwilę później oprzeć się o nią plecami. Musiał racjonalnie pomyśleć.
- I żebym więcej cię nie widział, mały szczylu. - Koreańczyk usłyszał ciche warknięcie znajomego mu głosu. Marszcząc brwi zobaczył jak w przeciwną stronę biegnie drobny nieco poobijany chłopaczek uciekając wręcz w popłochu.
Jonghyun.
Nie zamierzał się w to wtrącać, choć te wszystkie napaście, groźby nie były normalne to już dawno przywykł. Ta szkoła po prostu dzieliła się na gorszych - lepszych. Kiedyś Jongin był z tej biedniejszej części, jednak pamiętał jak przez mgłę, że wyciągnął go z tego właśnie Jonghyun. Może dlatego teraz ZiTao nie potrafił tak po prostu go skrzywdzić. Bo należał do ich paczki przez długi okres czasu. Wtedy się zmienił, niepoznawalnie zmienił i mniej więcej w tym czasie jego relacje z Kyungsoo zaczęły obracać się w proch. Jongin miał do nich uraz jak i również do samego siebie, bo pozwolił na to by rozłączono tak po prostu ich wieloletnią przyjaźń.
Chłopak ocknął się, kiedy w zasięgu jego wzroku pojawiła się umięśniona sylwetka starszego Koreańczyka.
Zastygł w bezruchu, gdy ich spojrzenia skutecznie się skrzyżowały a tęczówki Kim były tak głębokie, że Koreańczyk miał wrażenie, iż zaraz się roztopi. Czuł się nieswojo jak i nagi, kiedy ten skanował go wzrokiem. Chwilę później podszedł do niego wolnym krokiem, a Jongin spanikował.
- C-czego chcesz?
Jonghyun uśmiechnął się kpiąco. Bawił się. - Po tym jak uderzyłeś mnie kilkakrotnie w twarz pytasz mnie czego ja chcę?
- Miałem ku temu powody. - odepchnął się od szafki, jednak tak szybko jak to zrobił tak został z powrotem do niej przygwożdżony silnym ramieniem.
- Tym powodem był Kyungsoo? - mruknął chłopak zbliżając swoją twarz do tej, Jongina. - Nie martw się, nie obchodzi mnie on może po prostu.. chciałem się zabawić i tyle.
- Jesteś potworem. - wysyczał cicho brunet. - Jak możesz wszystkich wokół traktować jak śmieci, popsute zabawki? Jak mogłeś tak bardzo się zmienić? Nie poznaję cię Jonghyunnie..
- Nie mów tak do mnie. - warknął Koreańczyk chwytając go za zarys szczęki dość mocno, owocując tym ulatującym sykiem chłopaka. - Nie masz prawa tak mnie nazywać, już nie.
Jongin nie chciał pokazać, jak wielki ból mu sprawiał, kiedy wręcz miażdżył jego szczękę palcami. Bywał w gorszych sytuacjach a agresywna strona Jonga była jedną z wielu, do których dało się przyzwyczaić. W końcu sam miewał napady niepohamowanej złości. Nie chciał pytać, dlaczego ten bez przerwy go dotykał, ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Nie zarejestrował nawet chwili, kiedy usta Jjonga znacznie przysunęły się do tych jego. Przełknąwszy głośno slinę zadrżał w momencie, gdy Jonghyun odezwał się zachrypniętym głosem.
- Boisz się? - Koreańczyk zacisnął nieco usta patrząc pociemniałymi tęczówkami na pełne wargi Kim. - Mam tak kurewską ochotę cię pocałować.
- A ja mam ochotę cię zabić.
- Wszystko w swoim czasie, Jonginah. - wystarczył moment, by wraz z gwałtownym ruchem połączyć ich usta w zachłannym i pełnym natarczywości pocałunku. Jongin sapnął zaskoczony wpadając na szafki, gdzie przyszpilił go młody mężczyzna. - Zobacz co ze mną robisz.. - ciche sapnięcie wydostało się z ust Jjonga a pocałunki wcale nie traciły na sile. Wręcz przeciwnie, całował go z pasją, zaś jeszcze większą satysfakcją dla niego było, że Kim Jongin mu się nie sprzeciwiał. Poruszał wargami jak gdyby chciał w małym stopniu oddać niespodziewany pocałunek, co niesamowicie zadowoliło starszego.
Nagłe wślizgnięcie się językiem do ust ciemnoskórego Koreańczyka zaskoczyło go, zupełnie nie spodziewał się, że ten pogłębi pieszczotę. Nawet jeśli tego nie planował. Kiedy cichy pomruk wydobył się z rozchylonych warg Jongin'a Jonghyun jeszcze bardziej się zatracił.
- Cholera jesteś mój Jongin, tylko mój, kurwa.. - chwycił młodszego za biodra by ich ciała dzieliła niewielka odległość a z ust, do których zdążył się już na dobre uzależnić przeniósł łapczywe pocałunki na jego szyję zostawiając na niej mokre ślady. Jongin nie potrafił powstrzymać się przed jękiem, gdy przez jego ciało przeszedł dreszcz. Jong zacisnął usta wbijając paznokcie w biodro Koreańczyka. - Zrób to jeszcze raz. - zarządał, by chwilę potem zassać się na jego skórze powodując tym krwiste malinki.
Kim w odpowiedzi przeciągle westchnął mimo, że cholera, zdecydowanie nie działo się po jego myśli. Wszystko biegło w złym kierunku, przerażała go sytuacja, w której tak bardzo się zapędzili.
- J-jonghyun.. dość.. w-wystaczy, dość.. - wstydził się jęków, które kolejno wychodziły z jego ust, jednak nie potrafił się skontrolować przez przeklęte usta mężczyzny, które sprawnie pracowały na jego skórze.
Bo Kim Jonghyun chciał brać to, co należało do niego od samego początku.

Oczy pełnoletniego Chińczyka rozszerzyły się w przestrachu widząc scenę rozgrywającą się w zasięgu jego wzroku. Nie był przygotowany na to, żeby zobaczyć wyraźnie napalonego na Jongin'a, Jonghyun'a, który coraz śmielej całował wargi Koreańczyka. Luhan zakrył usta dłonią nie mogąc wyjść z ciężkiego szoku. Jak do tego doszło..? Co naprawdę ich łączy..?
Ta relacja z całą pewnością nie spodobałaby się Kyungsoo. Chłopak nie wiedział jak zareagować, co zrobić, uciec? Tyle myśli tworzące jeden wielki chaos.
Nagłe szarpnięcie za ramię wybudziło go z transu a silne ramiona objęły go chowając się z nim za szafkami dwa rzędy dalej, w celu uchronienia przed nakryciem przez bezwstydne podglądanie. Lu chciał coś powiedzieć, lecz dłoń skutecznie mu to uniemożliwiła.
- Cicho. - mruknął ciemnowłosy Chińczyk patrząc ze zmarszczonymi brwiami na niższego. Ten pokiwał głową chcąc ustąpić mu. To nie tak, że nie miał wyboru.
Cisza ogarnęła korytarz na parę długich sekund, by po tym mogli usłyszeć niknący odgłos czyichś kroków.
Teraz zostali sami.
- Dlaczego.. - odezwał się Luhan mierzwiąc swoje włosy. - Tylko ty wiesz co ich łączy, prawda? Hyung.
Huang milczał opierając się barkiem o szafkę.
Blondyn westchnął opierając się plecami o ścianę. - Nie wierzę.. dlaczego oni wszystko sobie komplikują.
- A ty niby tego nie robisz? - spytał ironicznie ZiTao kpiąco się uśmiechając. - Sam pchasz się w największe gówno, gnojku. Mogłeś być grzeczny i ładnie spierdolić z tej szkoły i kto wie, może miałbyś lepsze życie? Ah.. zapomniałem, przecież jesteś gejem. - mruknąwszy odsunął się od ściany by chwilę później skierować się w przeciwną stronę. Luhan z zaciśniętymi ustami patrzył na jego oddalającą się sylwetkę nie mogąc dłużej znieść jego zachowania.
- Zitao - zawołał, lecz ten uparcie szedł dalej. Poirytowany dogonił go szarpiąc za ramię aż ten z warknięciem odwrócił się w jego stronę. - Może kiedyś docenisz ile ten gej jest wart. - starał się nie ugiąć pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia pełnego jadu. - I zrozumiesz co do ciebie czuję.
- Nie chrzań. - przerwał mu ze złością. - Kiedy to mówisz i kiedy powiedziałeś to pierwszego dnia miałem jebaną ochotę opluć cię. Tyle jesteś wart pieprzony dzieciaku.
Wykorzystując, że uścisk na jego ramieniu znacznie się poluzował zostawił go samego, natomiast sam Han stał nieruchomo pozwalając, by łza spłynęła po jego policzku.

. . .

Niemrawo przebierając nogami następnego dnia, Luhan poczuł do siebie żal. Głęboki żal i poczucie winy. Czy gdyby od początku rozegrał to inaczej, to czy wtedy ZiTao spojrzał by na niego pod innym kątem? Wszystko spierdolił i on to wiedział, nie posłuchał rozsądku.
- Kyungsoo. - otwierając usta patrzył jak ten w pośpiechu chowa książki do plecaka. - Skończyłeś zajęcia? Dawno cię nie widziałem..
- Oh, naprawdę? - delikatny uśmiech pojawił się na jego widocznie przemęczonej twarzy. Bardzo źle. - Prawdę mówiąc.. mam kilka rzeczy do załatwienia, muszę wyjść teraz.
Kyungsoo był roztargniony, zdawał się być również nieobecny i zestresowany. Lu nie przypuszczał, że starszy mógł w pewnym stopniu cierpieć. Czy powód wydawał się oczywisty? Zadając sobie podstawowe pytanie czy ten byłby w stanie stwierdzić jak czarno na białym, że powodem jego cierpienia był Kai? Ten Kim Jongin, który chwilę temu stał pod szafkami zagubionym wzrokiem śledząc kolejno mijane sylwetki? Jakby z przestrachem. Han widział zasinienia i malinki 'dumnie' zdobiące jego szyję i obojczyk, jak gdyby napadło go jakieś zwierzę. Wiele się nie mylił.
Pieprzonym powodem, dla którego życie osobiste jego przyjaciół się rozpadało jak i uczucia, świadomość funkcjonowania był nie kto inny jak Jonghyun. Jonghyun i równie pieprzony Huang ZiTao. Luhan zaklinał sam siebie, że zakochał się w mężczyźnie bez serca. Uczucia nie wygasały, natrętne myśli nie odchodziły w dal, koszmary wciąż go dręczyły a umysł był przepełniony obrazem Huang Zitao patrzącego na niego. I może dlatego wczorajszego dnia, zaraz po tym jak opuścił szkołę zaszył się w swojej pustej sypialni wylewając z siebie łzy i potworny żal. Może właśnie dlatego, że kochał tego dupka przepłakał jak biedne małe dziecko, któremu odebrano lizaka pół nocy.
Wszystko ulegało destrukcji, każdy aspekt Luhan miał wrażenie, że to nie to samo. Nie ten sam Jongin, który codzień mierzwił mu włosy i szeroko się uśmiechał. Nie ten sam DO Kyungsoo, który z wiecznie radosnym uśmiechem siedziałby z nim na murku szkolnym i rozmawiał długie godziny czy też burczał w stronę Kim. Ostatnie dni.. były inne a on sam czuł, jakby się w pewnym sensie zmieniał. Już nie bał się kolejnych uderzeń od Jonghyun'a czy samego Tao, nie, czuł się silniejszy, lecz tylko na zewnątrz. Psychicznie nie mógł się pozbierać.
- Dlaczego mam wrażenie, że uciekasz Soo. - westchnął blondwłosy Chińczyk siadając tuż przy nieco zaskoczonym Koreańczyku. Pośpiech jakby gdzieś odszedł w niepamięć. - Będziecie się wciąż mijać, to się nie skończy.. - urwał dostrzegając Kim Jonhyun'a kierującego się nerwowym krokiem za opalonym Koreańczykiem. To się nie skończy. Wiesz o tym, prawda?
Zaciskając dłonie w pięści ruszył w ich kierunku mając zaciśnięte usta w wąską kreskę. Musiał im pokazać, że nie jest śmieciem czy kolejnym wybrykiem natury.
Nie kontrolując swojej siły, która pojawiła się znikąd pchnął szybkim ruchem Jonghyun'a aż ten, nie spodziewając się tego zatoczył się wpadając na szafki. Jongin odwrócił się w tym czasie otwierając usta zszokowany, że zrobił to nie kto inny a Luhan.
Chińczyk natomiast wstrzymał oddech, gdy ten otrząsnąwszy się z początkowego szoku warknął głośno. - Odbiło ci, gnojku?! Chcesz zginąć? - zbliżył się do blondyna pchając go w tył, ten w porę utrzymał równowagę.
- Nie zbliżysz się już do Jongin'a, Jonghyun. - odezwał się osiemnastolatek przyjmując postawę obronną. Gotów był również gryźć. - Nikogo już nie skrzywdzisz, rozumiesz? Tak, ja pedałek Luhan odzywam się, bo mam dość milczenia. Dość siedzenia bezczynnie, kiedy robicie ze mnie wielkie nic. - podniósł głos chwytając starszego za koszulkę. Ten ruch zaskoczył Jjonga, wybił z tropu, dlatego nie zareagował natychmiast.
- Yah, ty chyba naprawdę chcesz zginąć.. - roześmiał się drwiąco Koreańczyk następnie pozwalając sobie na jeszcze kilka kpiących uśmiechów. Przepychanka między nimi zaczęła się w najlepsze w czasie, kiedy Han unikał zderzeń pięści z jego twarzą.
- Nie doceniasz mnie. - mruknął Chińczyk, jednak zanim zaatakował został pchnięty gwałtownie na podłogę a moment później szarpnięty za włosy. Zaowocowało to jego syknięciem.
- Czego chcesz Luhan, hm? No czego!
Blondyn kątem oka widział jak Jongin podbiega wich stronę, to samo robił Kyungsoo a nie o to chodziło. Luhan wiedział, czego chciał.
- Nie wtrącajcie się! - warknął aż ci przystanęli patrząc na niego z otwartymi ustami.
- Co ty wyprawiasz Han? - odezwał się słabym głosem Jongin, lecz ten ignorując jego wszelkie prośby jak i jego samego podniósł się z podłogi sycząc przez zaciśnięte zęby w stronę Jonghyun'a.
- Wyzywam cię, rozumiesz? Jeśli z tobą wygram raz na zawsze dasz spokój Jongin'owi i każdej osobie, która jest mi bliska, rozumiesz Jonghyun?
Ta jedna chwila..

sobota, 3 czerwca 2017

Le noir : Killer [10]


10/10

Moment, w którym uchyliłem powieki a nade mną stał Yongguk, patrząc wyczekującym spojrzeniem zwiastował nadejście ostateczności.
Wszyscy w pewnej gotowości, ale i obawach przygotowywali się do konfrontacji, bo mężczyźni należący do mafii mogli okazać się jednymi z najniebezpieczniejszych w Seulu.
Daehyun zniknął, prawdopodobnie szykował się wraz z Youngjae, natomiast Yongguk nie przestawał mówić o wiążącym nas planie. Jongup z zaciętą miną upchnął w kieszeń jego długi, ostry nóż a Himchan spoglądał na mnie, w czasie gdy ja z roztargnieniem zaciskałem palce na spluwie.
Tak naprawdę w całym tym zgiełku nikt nie zwracał na siebie uwagi. Pewnie właśnie dlatego Himchan znalazł chwilę, by posłać mi pewien charakterystyczny uśmiech. Lada moment w moich dłoniach znalazła się kamizelka kuloodporna, kiedy tylko chciałem na osobności zmienić swoje ciuchy. Kim czekał na taką chwilę. - Tylko pamiętaj, żeby ukryć to pod ubraniem. Ufam ci Zelo.

Nie było czasu na nic. Ani na jeden oddech, kilka słów, żadnego planu.
Daehyuna wciąż nie było, a reszta grupy odważnie i uparcie parła naprzód, wśród mroku, zapadającego w noc miasta. We mnie odbijał się tylko niepokój. Niepokój i pewne zmęczenie nie pozwalające mi na jakiekolwiek próby zastanowienia się nad postawą Youngjae. Dreszcz niepokoju dał o sobie znać z chwilą, gdy natarczywe spojrzenie przewiercało mnie niemal na wylot. Byłem pewien, że sprawcą tego był Jongup, lecz zawzięcie skupiałem się na czymkolwiek innym, byleby nie rozpraszać się mężczyzną.
Nie przestawał na mnie patrzeć, wciąż tłukł tą świadomość mojego umysłu. Przez pierwsze parę sekund, kiedy wibrowanie w mojej przedniej kieszeni zasygnalizowało wiadomość naprawdę poczułem pewną ulgę. Przystanąłem i odblokowałem ekran, ulga zniknęła tak szybko jak równie szybko się pojawiła. Zniknęło wszystko co mnie otaczało, włosy zjeżyły się na moim karku. Plecy oblał zimny pot w momencie, kiedy zaraz po tym nadszedł zewsząd przeraźliwy krzyk.
Yongguk i Himchan zatrzymali się gwałtownie, a ja w tej samej ulotnej chwili upuściłem komórkę na beton, roztrzaskując go. Nie widziałem Jongupa, nie widziałem jego twarzy ani nagłego rozbłysku niebezpiecznego uśmiechu, w uszach dudnił mi tylko krzyk, znajomy mi głos.
Daehyun.
Przedzierałem się ulicą, nie patrząc na drogę, nie bacząc na trąbiące samochody, na siarczyste przekleństwa pijanych mężczyzn, oburzenia kobiety, którą bezlitośnie trąciłem, a ta upadła na trawnik. Byłem szybki, a buzująca we mnie adrenalina i fala strachu przysłoniła zmęczenie biegiem.
Jeśli nie mogę cię mieć, będę po prostu żył dla ciebie. Jeśli to dla ciebie jestem gotów znieść tyle bólu ile tylko mogę.
Treść sms'a niemal boleśnie uderzała w moją czaszkę. Nawet wtedy, gdy znalazłem się w hangarze, niewielkim pokoju na górze, gdzie zwykle Daehyun pogrążał się w swoim żalu. Niewielki stolik, butelki alkoholu - to był widok, który wrył się w moją pamięć, lecz nie to co ujrzałem przed sobą w chwili stanięcia w progu i zrobienie paru kroków w przód. Nie, nie byłem na to przygotowany, moja głowa parowała od natłoku myśli, a po tym.. nastąpiła pustka. Nicość.
Młody mężczyzna klęczał na ziemi, a jego głośny ton głosu wcale nie ustępował. Daehyun rozpaczliwie ściskał w swoich drżących ramionach ciało. Ciało Youngjae. Z palców Jung ściekała krew, brudząc jego dłonie i ubrania szkarłatną barwą. Odpowiedź w prawdzie nasuwała się sama, choć nie mogłaby mi przejść przez gardło. Yoo nie żył. Jego skóra była posiniała, przecięta w wielu miejscach. Wyglądał, jakby ktoś naprawdę wiele godzin go torturował. To nie były nawet rany powstałe w skutek walki, on najzwyczajniej został zmasakrowany. To był obraz tak bardzo odległy od oczekiwań rzeczywistości.
Daehyun opłakiwał ukochanego, a kolejne łzy opadły na pocharataną twarz młodego mężczyzny. Jung był zdruzgotany, jego całe ciało drżało pod wpływem emocji.
- Youngjae.. O-obudź się. Dlaczego nie otwierasz oczu? - Daehyun potrząsnął ciałem Yoo, w bezradności przykładając dłonie do jego bladej twarzy. Kolejne łkania przepełniły małe pomieszczenie.
Stałem. Stałem jak sparaliżowany, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Yoo nie żył. Ktoś był przed nami, ktoś dopadł go pierwszy. Przestrach zamajaczył się gdzieś w moim umyśle, a drżące dłonie zacisnęły mocno w pięści. Gdzieś pomiędzy zabrakło czasu co spowodowało tragiczne i nieodwracalne skutki, rozpacz i cierpienie, żal do siebie, że w danej chwili nie zdołało się nic zrobić. Powieki zapiekły mnie, w potrzebie uronienia kilku łez.
Daehyun w tym wszystkim był o krok w tył. Za każdym razem.


Chaotycznie łapałem kolejne chausty powietrza. Ciemne aleje nie były już przeszkodą, miejsca, gdzie przebywali prawdopodobnie najbardziej niebezpieczni przestępcy nie mieli dla mnie żadnego znaczenia. Nie mieli, bo adrenalina tak bardzo krążyła w moich żyłach, że nic co mnie otaczało nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Bałem się. Tak bardzo bałem, bo już nic nie wydawało się takie samo. Yongguk i Himchan ścigali mafię, Daehyun rozpaczał nad niespodziewaną śmiercią Youngjae, a Jongup w tym wszystkim zawsze znikał, pozostawał luką.
Czułem jakby w tym całym chaosie robił się jeszcze więszy nieporządek. Byłem z przytłaczającymi myślami całkiem sam, miałem wrażenie, że wszyscy o mnie zapomnieli. Oglądałem każdego z nich z boku, jednocześnie nie mogąc zobaczyć nic. To wszystko doszło do skutku. Byłem bezradny, katując swój umysł myślami. Kolejne kłębiące się rozważania. Kolejny krok. Bieg. Szybki oddech.
Wielka przestrzeń stanęła przede mną, gdy minąłem próg. Pustka, tak jakby nie było tu żywej duszy, której tak naprawdę szukałem.
Szarpnięcie za moje ramię, sprawiło, że żołądek podszedł mi niemalże do gardła. Wyszarpałem rękę z uścisku, a reakcją obronną było stanięcie twarzą twarz z mężczyzną posiadającym charakterystyczne granatowe włosy. Jongup nie patrzył na mnie, właściwie wyglądał jakby kompletnie postradał zmysły; nieobecny. Szorstkie dłonie mężczyzny drżały, a skórę ubrudziła szkarłatna barwa. Krew znajdowała się na palcach Moon, tak jakby eksponując coś ważnego. Tylko do kogo mogła należeć? Na pewno nie do samego Koreańczyka.
Nie rozumiałem już co się dzieje, ale na pewno nie zamierzałem tego tak zostawić. Nie po tym, co zobaczyłem w hangarze parę chwil temu.
Nie pytałem czyja to krew, nie odezwałem się ani słowem, lecz parcie na wypowiedzenie czegokolwiek było silne. Niewyjaśnione dotąd zdarzenia mające miejsce w Matoki, dziwne znikanie Moon Jongupa, a następnie całkowita kulminacja - czarne, puste tęczówki wpatrujące się w jeden punkt, nieco drżące zakrwawione dłonie.
Ale jeszcze nie teraz. Muszę znaleźć resztę.
Zaciskając usta, prędko wyminąłem go i zbiegłem schodami przeciwpożarowymi w dół, chcąc jak najszybciej pobiec do parkingu podziemnego. Był zastrzeżony i nie każdy mógł tam zejść, pomimo to łamanie jakichkolwiek reguł leżało głęboko zakorzenione w mojej naturze. Adrenalina nie odstępowała mnie na krok, nawet w chwili, gdy tuż przede mną zjawiło się dwóch facetów ubranych w charakterystyczne mundury, nie przechodząc tym samym obok mnie obojętnie. Zaatakowali mnie, gdy byłem najbardziej rozproszony i zagubiony, nie mając możliwości zdążyć wyciągnąć z nogawki broni.
Uchyliłem się w porę od uderzenia pałką policyjną, jednak drugi mężczyzna wymierzył mi z pięści w brzuch, przez co z zaskoczonym sapnięciem upadłem na twardą ziemię. Zreflektowałem się, unikając kolejnej zamachniętej w moją stronę pałki. W pośpiechu przeturlikałem się i ukryłem za pierwszym samochodem z brzegu. Agenci krzyczeli coś za mną, a ja ostrożnie wyszarpałem z kieszonki swój nóż, nieufnie patrząc na nich z ukrycia. I gdzieś pomiędzy zabrakło mi czasu na jakikolwiek ruch, a zastanowienie się nawet nie wchodziło w grę. Nim zdołałem się podnieść i zaatakować, usłyszałem tuż przy uchu dźwięk odbezpieczania broni, następnie lufa została mocno przyciśnięta do mojej skroni.
Trzeci napastnik, mogłem się domyślić. Domyślić, że nie działają w małych grupkach, a jest ich znacznie więcej, prawdopodobnie resztę Matoki czekała pułapka bez wyjścia. Na tą myśl spiąłem się znacznie, a moje ciało poderwało się, jak gdyby gotowe do podjęcia się walki.
Drugi mężczyzna zareagował natychmiast, ciągnąc silnie za moje włosy przez co wydałem z siebie zduszony syk. - Nie szarp się dzieciaku, musimy złapać resztę przestępców, a ty powiesz nam, gdzie oni są.
Wtedy nagły huk dochodzący z drugiej strony parkingu spowodował, że wszyscy, włącznie ze mną drgnęli, a to dało mi czas na szybki ruch. Wytrącając broń z ręki agenta, spojrzałem z przerażeniem na Koreańczyka stojącego najdalej, gdzie jego wyciągnięta spluwa pewnie celowała prosto w moją pierś.
Przełknąłem gulę, która ugrzęzła w moim gardle, gdy tylko dźwięk kolejnego wystrzału pistoletu niemalże mnie ogłuszył. Myślałem, że może to właśnie jeden głupi koniec, chwila kiedy robi ci się gorąco ze stresu, ponieważ graniczysz z śmiercią. Byłem pewny, że to mężczyzna celujący we mnie nacisnął spust.
Napastnik nagle upuścił broń na ziemię, a z kącika jego ust ciekła strużka krwi. Ciało agenta osunęło się, a ja dopiero wtedy mogłem zobaczyć stojącego za nim znajomą twarz. To Jongup zastrzelił go z zimną krwią.
Już pozostała dwójka miała rzucić się na granatowowłosego mężczyznę, lecz ten był szybszy. Zwinnie przemknął między nimi, nie dając się zastrzelić, ani złapać. Powalił jednego z nich uderzeniem twardą powierzchnią pistoletu w jego potylicę. Zaraz po tym lufa była wycelowana w ciało przeciwnika, by pozbawić go życia. Z trzecim Moon nie miał problemu, precyzyjnie strzelając w jego głowę nawet z takiej odległości. Wtedy jego wzrok padł w prost na mnie. Znajome chłodne tęczówki.
- Jongup. - fala ulgi nie na długo zalała moje serce. Musiałem dowiedzieć się czy reszta żyje, a dziwna głębia tęczówek granatowowłosego wcale nie pomogła mi uspokoić rozszalałych myśli.
Przez prędkość kroków wpadłem na jego tors, ignorując to uporczywe odczucie, że to potworne deja vu, i że już kiedyś też wpadłem na niego przez pośpiech. Tylko, że wtedy jego dłonie były całe w szkarłatnej krwi.
- Musimy dostać się do Yongguka i Himchana. Myślę, że potrzebują pomocy. Co z Daehyunem? Widziałeś go? - spytałem niemal podejrzliwie.
Szorstka dłoń Moon zacisnęła się na tej należącej do mnie, a palce splotły się ze sobą. Widziałem w jego oczach pewne wahanie, kiedy pociągnął mnie w stronę przejścia na inny poziom podziemnego parkingu. Echem odbijały się głośne huki, a to przyspieszyło nasz bieg do celu. Stanąłem na środku wielkiego przejścia, a to właśnie Jongup szarpnął moim ciałem, by ukryć je za większym filarem.
Nie było czasu na to, by zastanawiać się dlaczego tak właściwie mężczyzna uniknął odpowiedzi na moje pytanie, bo zaraz dało się słyszeć coraz to donośniejsze odgłosy strzelaniny.
Panował tam istny haos, a grupa Matoki tak naprawdę dawała z siebie wszystko. Profesjonalność zachował Himchan i Yongguk w równy sposób walcząc o wygraną. Bang ominął Kim, wyciągając z swoich spodni pistolet, którym wycelował w jednego z ubranych na czarno agentów. Choć jakiekolwiek pokonanie ich wydawało się mało możliwe, przez uzbrojenie napastników, jak i wyposażenie w kamizelki kuloodporne, tak poddanie się nie wchodziło w grę. Członkowie Matoki specjalnie szkolili się, by mieć lepsze umiejętności niż poddani komuś wyżej ludzie.
Z drugiej strony byliśmy osłabieni. Daehyun nie był zdolny do ataku, a jedynie bronił się, by ujść z życiem. Widziałem jego stan; był doszczętnie wyczerpany. Dłoń Jung drżała, gdy ściskał swoimi palcami broń, starając się wycelować w jakiegokolwiek z atakujących go mężczyzn. Twarz Koreańczyka była zapłakana, a oczy kryły w sobie pewne poddanie się.
Poczułem rozpacz, wszechogarniającą, a jakkolwiek zemsta nie brzmiała w tamtej chwili na najbardziej przekonującą, tak moim obowiązkiem było przyjście młodemu, rozpadającemu się mężczyźnie na ratunek.
Odpychając Jongupa, który już usiłował odsłonić się, wybiegłem naprzód i przeturlikałem się w stronę Daehyuna, co spowodowało, że z powodzeniem uniknąłem pocisków. Jakby od tego zależało moje życie pchnąłem go tak, że starszy upadł (a nie było to trudne, kiedy miał nogi jak z waty), a ja mogłem bez większych przeszkód, z pełną determinacją bronić go przed wszelką palną bronią.
Nie mogłem zobaczyć jeszcze Moon w takiej odsłonie, bo zachowywał się dość dziwnie. Nie było zbyt wiele czasu, by zwracać uwagę na kogokolwiek, a Jongup? Wychylił się dość zwinnie zza ściany, podbiegając do jednego z agentów od tyłu. Wyciągnął nóż z paska swoich spodni, by wbić mu ostrze w bok, przebijając tym samym narządy. Tęczówki Moon były niemalże czarne, a zwinne ruchy przemawiały wściekłością. Był zwinny i skupiony na walce, potrafiąc powalać kolejnych przeciwników, jakby ci byli tylko szmacianymi lalkami. Jongup zawsze był dobrym zabójcą, lecz taki obraz? To wydawało się paskudnie bezlitosne, nawet jeśli życie tracili tylko źli ludzie. Jongup wpadł w amok bezwzględnego zabijania, pokazując swoją zręczność, lecz jednocześnie wzbudzając pewien niepokój.
Moon po raz kolejny zaatakował od tyłu napastnika, tym razem uderzając go magazynkiem od pistoletu w jego potylicę. Mężczyzna niemalże od razu został powalony na ziemię.
Byłem aktywny w walce z agentami, a świadomość posiadania na sobie kamizelki znacznie mnie wzmocniła. Zastrzeliłem dwóch mężczyzn, natomiast w najmniej oczekiwanym momencie następny rzucił się na mnie z zamiarem zabicia mnie gołymi rękami. Szybko uchyliłem się od uderzenia, lecz wynajęty agent sięgnął dłońmi do mojej szyi, naciskając kciukami na gardło, tym samym podduszając mnie. Wtedy, łapiąc hausty powietrza wbiłem nóż w jego klatkę piersiową. Urywany skowyt wydobył się z ust mężczyzny, ostatnie tchnienie, a dzięki rozluźnieniu jego dłoni, mogłem gwałtownie odsunąć się. W ostatniej chwili strzeliłem do zbliżającego się kolejnego agenta, po czym kucnąłem i wyjąłem nóż z ciała ofiary, pewnie trzymając rękojeść.
Uczucia nie grały roli, nikt nie miał choćby chwili na zaczerpnięcie tchu. Widziałem, jak na moich oczach zostają zabici ludzie, w duchu modląc się, bym nie natknął się na martwego członka Matoki. Nie liczyłem jednak na siłę Daehyuna, nie w takim momencie, nie wtedy, gdy jego ukochany został brutalnie zamordowany, a on trzymał w ramionach jego bezwładne ciało. Powtórny raz.
Między obroną przed atakiem nadchodzących napastników, których liczba zdawała się nie maleć, widziałem Himchana. Strzelał odważnie i bez wahania, a ramię w ramię pomagał mu Yongguk, który skrywał się za filarem zapewniając tym sobie pewną przewagę.
Akcja nabierała tempa, a huk kolejnych postrzałów wcale nie ustępował, nawet jeżeli ginęli kolejni ludzie. Himchan najbardziej obraniał grupę, ponieważ jego oddana i odważna walka przyniosła wiele strat dla wrogich agentów. Yongguk odepchnął od siebie kolejnego napastnika, z bezwzględnością wymalowaną na twarzy wykręcając mu kark.
Matoki nawet gdyby nie chcieli, to nie mogli oderwać swojej uwagi od znajomego głosu. Tęczówki wszystkich skierowały się na sylwetkę Himchana, który w pewnym momencie został otoczony zbyt wieloma napastnikami. W ciało mężczyzny został wbity nóż, lecz nie wydał z siebie żadnego głośnego dźwięku, jedynie słabo trzymając się dłonią w okolicy głębokiej rany. Daehyun zareagował zbyt impulsywnie, wyswabadzając się z walki z jednym z agentów, by pobiec w prost do zranionego członka grupy.
Nie zdążył. Byłem zbyt sparaliżowany strachem, kiedy mężczyzna, przed którym chciał obronić się Jung wycelował w niego pistoletem. Daehyun został postrzelony w łopatkę, tak jakby chciano przebić go na wylot ku jego sercu. Młody mężczyzna wydał z siebie bezradny krzyk, bezwładnie opadając na beton.
Czułem, że jeśli nie powstrzymam się utrzymując silną wolę, tak postąpię równie impulsywnie biegnąc tam. Himchan i Daehyun byli otoczeni w czasie, gdy ja, odsłonięty całkowicie kląłem na niebiosa, że mieliśmy marne szanse na przetrwanie. Jongup pojawił się tuż przy mnie, jednym szarpnięciem ciągnąc mnie ku zaparkowanym pojazdom, gdzie mogliśmy ukryć się na krótki moment. Protestowałem, ale tylko przez chwilę, gdyż w głowie zaczęły huczeć mi jego ostro wypowiedziane 'Nie waż się kierować swoimi uczuciami. Impulsywność tylko da ci mniejsze szanse na przetrwanie'.
Głośno oddychałem, strach powoli przeistaczał się w bezwładność sytuacji, gwałtowny spadek pewności siebie, a ucisk palców na rękojeści noża, nie był już tak pewny jak wcześniej.
- Musimy coś zrobić Jongup, oni zginą.
Na moich oczach rozgrywała się prawdziwa rzeź. Kiedy na moich oczach mordowali jednego z nas, kogoś tak bardzo istotnego w Matoki. Zemsta, zdrada, wylew krwi i bezwzględność - to było wymalowane na ich twarzach. Na mojej tylko strach. Zero innych uczuć.
To, co można było zobaczyć moimi oczami niewątpliwie stało się pewnym wspomnieniem, wspomnieniem koszmaru toczącego się płynnie bez wpływu na to. Pamiętam, że w tamtej chwili patrzyłem tylko w jego oczy, pragnąc otrzymać tej namiastki wsparcia, błyszczących się tęczówek mówiących 'biegnij, Zelo', lecz nic takiego się nie wydarzyło.
Ze ściskiem żołądka trzymałem pistolet w trzęsącej się dłoni, usiłując zachować profesjonalność, wyzbyć się wszelkich uczuć.
Odbezpieczyłem broń i pociągnąłem nosem, Jongup wychylił się zza pojazdu. Natomiast ja wykorzystałem ten moment, by wybiec z potencjalnej kryjówki. Byłem pewien, że granatowowłosy nadal ma na mnie oko, lecz w tej chwili nie było to tak ważne, jak uratowanie członków Matoki. Młodych mężczyzn, którzy ocalili mnie przed głodem i bezlitosnym Seulem, dali schron i opiekę.
Kilkoma pociskami wycelowałem w agentów, nim znalazłem się przy powoli wykrwawiającym się Jung. Ściskałem jego dłoń i szeptałem kojące słowa, razem z Yonggukiem, który dołączył do nas w przeciągu ułamku sekundy później asekurowałem postrzelonego członka Matoki.
Gdzieś pomiędzy szukałem wzrokiem Moon Jongupa, ale ten zdawał się znów rozpłynąć w powietrzu. Yongguk tracił siły, w żadnym stopniu nie wyglądał lepiej ode mnie ; rozdarty materiał kurtki, szczególnie tuż przy rękawach, gdzie widać było jak jego ręka krwawi, roztrzepane na wszystkie strony włosy i powoli formujący się siniak pod okiem. Jego twarz odzwierciedlała zmęczenie.
- Daehyun-ah.. - Klepiąc otwartą dłonią policzek Jung, patrzyłem bezradnie jak jego oczy uciekają wgłąb czaszki, jego kontakt ze światem gdzieś ulatuje. Ucisnąłem ranę Koreańczyka, bezskutecznie tamując krew, w tym czasie Yongguk wbił ostry nóż w nogę agenta, w drugiego strzelając dwoma pociskami.
Moon kolejny raz zachował się jak cień, pojawiając się dosłownie znikąd. Na jego twarzy widniało dość głębokie zadrapanie, a sam mężczyzna wypluł spomiędzy swoich warg nieznaczną ilość krwi. Nadal zbierał w sobie siły, widziałem jak zwinnie się porusza.
Moje oczy rozszerzyły się, gdy pochylony nad ciałem członka grupy byłem narażony na nieuwagę. Jeden z agentów wycelował w moją stronę z broni, a ostatnim, co usłyszałem to ten pamiętliwy dźwięk wystrzału. Jongup szarpnął moim ciałem, osłaniając mnie całą swoją sylwetką. Odepchnął mnie do tyłu, przyjmując na siebie pędzący postrzał, który z łatwością zatopił się w klatce piersiowej mężczyzny.
Nie zarejestrowałem momentu, kiedy klęczałem przy jego ciele, tuląc do siebie ciało mężczyzny. Tęczówki Moon szybko zgasły, a wyschnięte usta uchyliły się. Krzyczałem, pamiętam, że okropnie krzyczałem, targany rozpaczą i nieograniczoną chęcią mordu na uzbrojonych agentach.
Nie trwało to długo. Odgłosy wystrzałów cichły gdzieś w mroku, a tępy ból z tyłu głowy skutecznie zamroczył mnie na tyle, że przed oczami pojawiły się jedynie czarne plamy, nicość.

Uchyliłem powieki, gdy ból głowy nie pozwolił mi skupić się na niczym, szczególnie nie potrafiąc przypomnieć sobie co się ze mną działo i gdzie właściwie się znajdowałem. Zimny beton, ciecz pod palcami, uciążliwa dolegliwość, jak gdybym dostał w tył głowy łopatą.
Minęły minuty? A może godziny? Dobrą chwilę zajęło mi, nim jakkolwiek mógł kontaktować z tym, co dzieje się dookoła.
Dokładnie w zasięgu mojego wzroku dostrzegłem Moon Jongupa kucającego przy kałuży krwi. Zasztyletował mężczyznę, pomiędzy ostatkami podświadomości słyszałem dźwięk łamanej kości. Przecież Moon Jongup nie żył, przecież
Obracając głowę w drugą stronę zobaczyłem leżącego Himchana i Daehyuna. Nieco dalej, pod filarem mignęła mi nieprzytomna sylwetka Yongguka. Nie chciałem myśleć co się z nimi stało, nie przyjmowałem do wiadomości, że być może oni też zginęli. Zacisnąłem powieki. Wokół mnie leżało mnóstwo trupów, a krew pod moimi palcami tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nikt poza samym granatowowłosym mógł nie przeżyć rzezi. Moon Jongup.
Kolejne kroki, które zbliżały się do mnie to jedyny dźwięk, jaki mogłem usłyszeć na opustoszałym parkingu. Mężczyzna zbliżał się, tak jakby wcale nie był sobą. Tak jakby cały ten wcześniejszy strach był tylko wytworem wyobraźni. Jongup miał na twarzy uśmiech. Jego kąciki ust były skierowane ku górze, tak jakby drwił sobie ze mnie. Nie wyglądał jak mężczyzna, który był gotów oddać za mnie życie. W natłoku myśli nie zauważyłem nawet, że poszarpane ubranie niemal całe już się ze mnie zsunęło. Ale Moon już zdołał powieść tam wzrokiem. Zdołał spostrzec odkrytą już kamizelkę kuloodporną, która tak naprawdę była tą istotną kwestią.
- Rozumiem, że to jedynie sprawka Himchana.
Tęczówi Jongupa były płytkie, a jego szaleńczy wyraz twarzy wyrażał taką mieszankę uczuć, tak wybuchową - zupełnie nieznaną dla mnie. Jedynie nasuwała się jedna odpowiedź, tak bardzo odpychająca. Czy to on zamieszany był w to wszystko? Patrzył na mnie teraz bez żadnych wyrzutów sumienia.
Moon zaczął ściągać swoją kurtkę, a jej ciężki materiał znalazł się u moich stóp. Mężczyzna o granatowych włosach dalej mając na ustach ten paskudny uśmieszek, ukazał mi swoją kamizelkę. On też zabezpieczył się, tak jakby dobrze wiedział.. Dobrze wiedział o wszystkim.
Czułem, jak zasycha mi w ustach, a zaszklone tęczówki siłą woli nie potrafiły się oderwać od kroczącej dumnie sylwetki Jongupa. Mojego Jongupa. Mężczyzny, który bez żadnych obrażeń, poza zaschniętą krwią przy kąciku ust szedł w moją stronę. Powinien nie żyć, powinien się wykrwawiać, w końcu dostał prosto w pierś.
Daehyun. Himchan. Gdzie jest Yongguk?
Odrzuciłem głowę na drugi bok, a moje ciało mimowolnie zatrzęsło się, zatrzęsło w konwulsji bólu. Nóż leżał nieopodal. Twoja szansa, ratuj się. Dudni mi głos w głowie, a ja z trudem opanowuję dziecięcy szloch, sięgając pokrwawioną dłonią po ostry przedmiot. Moon zareagował natychmiast - można się było tego spodziewać po człowieku, w którym iskrzyło się szaleństwo, dzika mieszanka, a jego ruchy były pewne, oczywiście nie wahał się zadać ból. Z premedytacją i uśmiechem wykrzywiającym jego wargi nadepnął czubkiem buta na mój nadgarstek, przez co palce wyprostowały się upuszczając nóż, natomiast z ust wydobył się zduszony syk.
Mężczyzna uniósł ramię do góry, a w jego dłoń idealnie wpasował się pistolet. Lufa była wycelowana w moje zląknięte ciało, tak jakbyśmy od początku grali po przeciwnych stronach. Był obcy, a jednocześnie znajomy. Nie odrywał wzroku, choć i tak nie miałem prawa się z nim mierzyć.
Jongup zwinnym ruchem uniósł mój własny nóż do góry, trzymając go w przeciwnej dłoni niż broń palną. Lada moment na mojej szyi poczułem drażniący chłód. Nienagannie ostra krawędź muskała skórę na mojej krtani, a każdy oddech tylko mocniej napierał na ostrze.





Le noir : Being in love with you [9]



9/10


Intensywność i częstotliwość ćwiczeń jaką na siebie nałożyłem wcale nie oznaczało karania samego siebie. To było jak wyładowanie frustracji, która męczyła mnie od paru dni. Bezustannie poczucie wściekłości wymieszanej z niemocą, tą cholerną niemocą ściskającą co rusz moje gardło.
Od wydarzenia, gdzie niefortunnie Himchan pojawił się w nieodpowiednim momencie i miejscu wywołując setki wątpliwości minęło pięć dni. A ja nadal nie potrafiłem się opamiętać, czując, jak frustracja bierze nade mną górę. Intymne chwile, które dzieliłem z upragnionym mężczyzną zdawały się być bez znaczenia, jakby rozpłynęły się w powietrzu. A ponieważ ból i rozdrażnienie tym całkowicie zniknęło, mogłem bez przeszkód wyżyć się na niezwykle męczącym treningu - okładaniu zaciśniętymi w gniewie pięściami o ciężki worek, strzelaniu do celu (za drugim razem udało mi się wymierzyć w środek czoła manekina) oraz podstawowych ćwiczeniach, wzbogaconych jednocześnie o nieco bardziej zaawansowanej mocy.
I w czasie, kiedy moja głowa niemal eksplodowała od natłoku myśli, Moon Jongup nie pojawił się w sypialni ani razu. Zdawać by się mogło, że na ten czas zupełnie zniknął, nie pozostawiając po sobie nawet uderzającego zapachu perfum, żadnej cząstki siebie, żadnej kartki. Naprawdę dopadała mnie ze zdwojoną siłą świadomość relacji, która wkradła się pomiędzy nas. Uprawialiśmy seks, oddałem się mu, a on po prostu.. zniknął. 
Co on sobie wyobraża? Gniewne myśli zaatakowały moją twarz, gdy zawahałem się przy pierwszym strzale. Że może kraść serce naiwnego piętnastolatka ot tak?
Gorycz wykrzywiła moją twarz, kiedy nacisnąłem spust celując prosto w serce. W miejsce, gdzie możliwe i moje boleśnie się ściskało.
Z drugiej strony Youngjae. Przez cały ten czas dochodził do siebie; doskonale pamiętałem wyrazy twarzy Matoki, gdy Daehyun wrócił z nieprzytomnym ciałem chłopaka. Poza tym całym wariactwem, momentem, kiedy Yongguk całował głowę Yoo, a Jung wciąż i wciąż tulił go do swojej piersi roniąc łzy, kompletnie nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Mężczyźni nie dowiedzieli się nic o tym, co stało się z członkiem grupy - oprócz tego, że znalazł się w obiegu, gdy handel młodymi chłopcami dawał niezliczone zyski. Stan Youngjae wskazywał na wygłodzenie i odwodnienie, jego ciało było kompletnie wymęczone, gdzieniegdzie skóra pozostała boleśnie zdarta, a Daehyun nie dopuszczał do siebie żadnej myśli, że jego ukochany mógł też być wielokrotnie gwałcony i wykorzystywany.
Wzruszenie oraz poruszenie pojawiło się na ich twarzach dopiero wtedy, gdy Youngjae otworzył oczy.
Zbliżało się przyjęcie. Członkowie Matoki chcieli uczcić odnalezienie ważnego elementu, który dopełniał całą grupę, niezależnie od wiszących nad nimi słabości czy wad.


Po wzięciu długiego prysznica i doprowadzenia się do całkowitego porządku znalazłem się w hangarze, schodząc powoli po schodach. Odpędziłem zmęczenie po wielogodzinnym treningu, pocieszając się jedynie myślą, że ubierając czarny, nieco puchaty sweter należący do Jongupa mogłem przypominać sobie o nim przez cały ten czas. Jego zapach nie pozwalał mi zapomnieć o granatowowłosym, nawet jeśli czułem do niego żal.
W pewnym momencie zatrzymałem się, słysząc coraz to wyraźniejsze rozmowy na dole.
- Przestań w końcu to robić. - Stukot pustej butelki po alkoholu dotarł nawet tu, a tony głosu nie brzmiały już tak trzeźwo, jak zazwyczaj.
- Daehyun wygląda przerażająco, gdy uśmiecha się nieustannie przez tak długi czas.
- Przeraża cię czyjeś szczęście, Himchan? Woah, musisz być prawdziwym sadystą. - Yongguk zaśmiał się kpiąco, uderzając dłonią w ramię Kim, a cały obraz pokazał się przede mną, gdy dotarłem na ostatni schodek. Miałem nikłą nadzieję, że przynajmniej tu na moment pojawi się znajoma twarz granatowowłosego mężczyzny, lecz musiałem się rozczarować. W okół dość sporego stołu rozsiadło się czterech Koreańczyków. Bang wypijał zapewne którąś z kolei szklankę mocnego whisky, a Himchan mierzył wzrokiem Daehyuna, który przyciskał do swojego boku Youngjae. Desperacko trzymał jego ciało, jak najbliżej siebie, zaciskając swoją dłoń na biodrze Yoo. Youngjae wyglądał, jakby najzwyczajniej w świecie to zignorował, przystawiając do swoich ust szklankę przepełnioną alkoholem. Wtargnięcie między nich wszystkich wydawało się cholernie niekomfortowe.
- Ah, nie powinniście przystopować odrobinę z procentami? - Daehyun zaśmiał się niezręcznie, mimo to, samemu zaciskając palce na butelce, przepełnionej trunkiem.
- Kto to mówi? Przez ostatnie pół roku dzień w dzień widziałem cię z czymś, co sprawiało, że promile uderzały do twojej głowy. - Himchan rzucił w stronę Jung, kiedy tak naprawdę alkohol sprawiał, że mężczyzna był o wiele bardziej rozmowny.
- Yah, przecież to nie tak.. - Koreańczyk podrapał się po głowie, automatycznie przenosząc wzrok na Youngjae, który tak naprawdę był przyczyną tego wszystkiego. - I tak myślę, że powinniśmy wznieść toast.
- Tu jesteś, Zelo!
Rozmowę w pewnym momencie przerwał Yongguk, którego okrzyk sprawił, że w pomieszczeniu na krótką chwilę zapadła cisza. Zacisnąłem delikatnie palce na rąbku swetra, czując zmieszanie. W tamtej chwili nie chciałem, by ich uwaga w całości była skupiona na mnie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że minione dni szczególnie nie odbiły na mnie swojego piętna. Zagryzając dolną wargę skinąłem, a Bang w zapraszającym geście przywołał mnie do siebie. Oczy wszystkich spoczęły na mnie, dopóki nie usiadłem obok mężczyzny, a ten nie zaproponował mi alkoholu.
- Gdzie się podziewałeś Zelo? Nie mogłem cię nigdzie znaleźć. - Pierwszy odezwał się Daehyun. Szczęśliwy uśmiech nadal nie opuszczał jego ust. - Chciałem ci podziękować, bo słyszałem, że jedyny pobiegłeś wtedy za mną. Wiem, że to było trochę nierozważne..
- Daj spokój, hyung. - przerwałem, chcąc pozbyć się wrażenia, że zgromadzeni Koreańczycy uporczywie wbijali we mnie wzrok. Posłałem mu nieco rozkojarzony uśmiech i odetchnąłem, zaś Yongguk położył znacząco dłoń na moich plecach. Zaskoczony spojrzałem na niego, lecz on zabrał głos, unosząc szklankę z alkoholem do góry.
- Toast za życie Youngjae.
Pozostała trójka przytaknęła, sięgając po swoje szklanki. Rozniósł się echem głośny brzdęk naczyń a ja mogłem na nowo pogrążyć się w swoich własnych myślach, trzymając niepewnie kieliszek.
Przez cały wieczór młodzi mężczyźni zajęli się długimi konwersacjami nie mającymi końca, rzucaniem kilku przekleństw i bezczelnych żartów. Palce Yongguka znaczyły sobie ścieżkę wzdłuż moich pleców, lecz nawet ta spoczywająca na mnie dłoń nie oderwała mnie od głębokiego zamyślenia. Jongup nadal gonił za niemożliwym, a mój nieobecny wzrok starał się nadążyć bezowocnie za kolejnymi słowami członków Matoki.
Można by mieć wrażenie, że alkohol w ogóle nie ma swojego końca, kiedy Daehyun sięgał po którąś butelkę z kolei. To była jak walka, kto wypije najwięcej i okaże się mieć najmocniejszą głowę. A przynajmniej tak to wyglądało z boku, gdy mężczyźni ścigali się w kolejnych dawkach promili.
- Dlaczego Jongup dziś się nie pojawił? Zawsze przyciągał go alkohol. - Jung przesunął wzrokiem po całym pomieszczeniu, a nie było nas tak wiele, by nie zauważyć choć jednej nieobecności.
- Daehyun, przecież dobrze wiesz, jaki jest Jongup. - Odpowiedź Himchana miała mieć swoją kontynuację, gdy ten zrobił się nad wyraz złośliwy, lecz Yongguk najzwyczajniej mu przerwał. Bang podsunął butelkę z soju tuż pod nos Koreańczyka. - Nigdy nie mogliśmy nadążyć za tym człowiekiem.
Wspominanie choćby w minimalnym stopniu o Moon wcale nie pomagało. Grupa drążyła różne tematy, choć najmniej z nich wszystkich udzielał się Yoo. Myślałem, że jedynie wychwytuje, co mogłoby dziać się pod jego nieobecność, lecz wzrok Youngjae padł w prost na mnie. Obserwował moją twarz już od dłuższego czasu, powolnie delektując się swoim napojem. Czy on patrzył przez ten cały czas, kiedy myślami byłem gdzieś indziej? Mógł wpatrywać się w moją nieobecną sylwetkę, ale dlaczego?
Yoo znalazł pomiędzy tym wszystkim moment, kiedy pijany Daehyun przestał przyciskać go do siebie. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że Youngjae zmienił swoje miejsce, przysiadając się tuż przy mnie.
- Zdołałem usłyszeć o tobie kilka rzeczy. - Koreańczyk przerwał, przysuwając do ust wierzch szklanki, tak jakby chciał zamaskować ruch swoich warg. - Nie powinieneś wierzyć we wszystkie słowa Jongupa. Nie ufaj mu w zupełności.
Jego słowa w pewien sposób zburzyły ten ład, poczułem jakby tak po prostu uderzono mnie w twarz dla oprzytomnienia. Co on mógł mieć do powiedzenia o tajemniczym mężczyźnie nawet, jeśli prawdopodobieństwo, że znał go o wiele dłużej było wysokie? Przecież to ja poznaję go od innej strony, to mnie całował i to ze mną uprawiał gorący seks. Co Youngjae mógł wiedzieć o uczuciach Moon?
- Co próbujesz mi powiedzieć? - spytałem, mierząc go nieprzychylnym wzrokiem. To było silniejsze ode mnie. 
- To, że Jongup jest w jednym miejscu dzisiaj, nie znaczy, że będzie w nim i jutro. Nie należymy do osób, które posiadają stałe miejsce w życiu. - Youngjae zamoczył usta w alkoholu, upijając kolejny łyk czegoś, co równie dobrze mogło odbierać rozum. Kąciki warg Yoo drgnęły ku górze, widząc moje zdenerwowanie. - Czy wystarczającym dowodem nie jest to, że nie ma go tutaj z tobą?
- Ja.. on po prostu musiał.. - Był manipulantem, zawsze miał coś do powiedzenia, choć zwykle były to tylko zgryźliwe słowa. Wiedział po prostu, jak obchodzić się z pewnymi osobami. Chowając ręce pod stołem, skutecznie ukryłem ich drżenie, a dawne słowa Jongupa osiadły się w moim umyśle, pozwalając tym samym na uspokojenie się. Mogła to być tylko jego kolejna zagrywka, w której pułapkę dałem się złapać i usidlić.
Gwałtownie podniosłem się z miejsca i wtedy dostrzegłem ruch. Mógłbym przysiąc, że cień zniknął tuż przy wyjściu z hangaru tak szybko jak tylko się pojawił, co dało mi odczuć, że mógł to być wreszcie Jongup. Youngjae posłał mi zaskoczone spojrzenie a jego głowa mimowolnie obróciła się w kierunku wyjścia, gdy mój wzrok tam utkwił. Następnie na jego kącikach ust znów pojawił się uśmiech, boleśnie uświadamiając mi o tym, że wciąż kpił sobie z mojej naiwności i dziecinności. Oczywiście przez cały czas mącił mi w głowie i zwodził, co niemal mu się udało przez co przeklinałem na siebie w duchu za to.
Nie dając się sprowokować, podążyłem ku tylnemu wyjściu, ignorując nawoływania zarówno Daehyuna, jak i Yongguka. Dopadłem go dopiero za budynkiem, gdzie zablokowałem mu swoim ciałem drogę ucieczki.
- Co się z tobą działo Jongup? Dlaczego tak nagle zniknąłeś? Oni się martwili, nie, ja się martwiłem. Co robiłeś przez ten czas, kiedy Youngjae dochodził do siebie? - uporczywie patrzyłem w jego oczy, które migotały od narastającej z każdą sekundą złością. Moja ciekawość tylko pogarszała sytuację, lecz ja naprawdę w tamtej chwili nie przejmowałem się tym. Chciałem wysłuchać, co mężczyzna miał do powiedzenia. - Nie dawałeś znaku życia, hyung.
Widziałem, jak ciało Moon drży. Był wściekły. Nie lubił, gdy ktoś wchodził mu w drogę, choć ja sam nie zdawałem sobie z tego sprawy. Zdenerwowanie biło od mężczyzny z daleka; jego postawa i pociemniałe tęczówki mówiły o tym. Jongup zacisnął dłonie w pięści, mając ochotę zwyczajnie uciec. Złość brała nad nim kontrolę, jednak tak naprawdę czym była spowodowana? Koreańczyk o granatowych włosach, mimo iż był profesjonalistą, to dał się ponieść swoim własnym emocjom.
- Tropiłem mężczyznę. Faceta zamieszanego w zniknięcie Youngjae. - Moon wycedził zachrypniętym głosem, przez zaciśnięte w gniewie zęby.
Nie byłem zaskoczony. Słowa Youngjae niemalże ciążyły mi na sercu, przez co nie umiałem uwierzyć w ani jedno słowo Jongupa. Zupełnie jakby był mi całkowicie obcy, obcy i tak bardzo nieprawdziwy. Zakłamany. I w czasie, kiedy w głowie dudniło mi tylko on nie jest tym, za kogo się podaje, granatowowłosy chciał skorzystać na mojej nieuwadze. Wiedział, że tylko parę kroków dzieli go od ponownego zniknięcia, zaszycia się w swoim gabinecie, lecz powstrzymałem go, nagle. Coś we mnie eksplodowało, pozwalając nachalnych myślom odpłynąć, a na jego miejsce powrócił obraz tego mężczyzny, którego zdołałem pokochać.
Chwyciłem w porę jego dłoń, spoglądając na niego wzrokiem, który można było porównać z cierpiętniczym, błagalnym. - Nie uciekaj Jongup, zostań ze mną, chcę być przy tobie.
I w tym momencie Moon się zatrzymał. Nie dosłownie, lecz zobaczyłem inne emocje na jego twarzy. Mężczyzna nie zabrał swojej dłoni, a negatywne odczucia tak bardzo nie szargały jego sylwetką. Mógłbym przysiąc, że Jongup naprawdę się waha. Rozważał swoje myśli; wszystkie, które kłębiły się w nim od tak dawna. W jego głowie musiały pokazać się dwie możliwości, ale którą pragnął wybrać? Można by łaknąć tego, że Moon na jeden moment przestał pędzić przed siebie i spojrzał przez ramię. Coś go mimo wszystko zatrzymało w bezruchu.


Podróż samochodem Yongguka, przy eskorcie Himchana i Youngjae nie trwała długo. Wokół Bang panowała tajemnicza aura, która wyraźnie ostrzegała, by nie pytać o szczegóły misji. W pełni to rozumiałem, gorycz pojawiła się tylko wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, że ja jeden nie mam o niczym pojęcia. Himchan przywdział pokerową maskę na twarz, natomiast Youngjae wydawał się być zadowolony z takiego obrotu spraw. Przysiągłbym, że gdy odwrócił wzrok jego kąciki ust wykrzywiły się w perfidny sposób.
Domyśliłem się jedynie tego, że lider zamierzał wynająć szpiega, co nie wydawało się być bezpieczne. Wśród ulicznych gangów i mafii, wszelkich uzbrojonych mężczyzn nigdy nie było się do końca pewnym komu można zaufać. Nikt nie wykazywał oddania ani posłuszeństwa, a lojalność w tym przypadku kompletnie traciła swoją wartość i znaczenie.
Miejscem ów spotknia stał się podziemny, prywatny parking a w momencie, w którym chciałem odpiąć pas silna dłoń Himchana uniemożliwiła mi to. Yongguk spojrzał na lusterko wprost na mnie, uśmiechając się blado, niemal przepraszająco.
- Nie możesz z nami iść Zelo. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo.
Odwzajemniłem jego spojrzenie, choć w moich tęczówkach tlił się bunt. - Dlaczego? To, co teraz zrobisz na pewno nie jest tak niebezpieczne bym nie mógł odpiąć pasu.
- Zostań tu.
Himchan z powrotem przymocował mnie do siedzenia, następnie wychodząc z samochodu. W jego ślad podążył lider, a Youngjae nie przestawał utrzymywać tego kpiącego wyrazu. Trzask drzwi przypomniał mi o tym, że zostałem sam na sam z kimś, z kim najmniej chciałem w tamtym momencie zostać. Gdyby nie alkoholowa libacja i możliwość zamienienia paru słów z odnalezionym Koreańczykiem, nie uwierzyłbym w te wszystkie rzeczy na jego temat. Zwyczajnie przekonałem się o jego sztuczkach, wprost nie mogłem uwierzyć, że on nadal to robił pomimo, że od śmierci chwilę temu dzielił go krok.
Przyciemniana szyba dawała idealny widok na całą sytuację. Yongguk zbliżał się do innego samochodu, zaparkowanego gdzieś na uboczu. Mogłem jedynie zobaczyć, jak szyba od strony kierowcy uchyla się.
- Nie zastanawia cię to, Zelo? - Głos Youngjae przebił uporczywą i duszącą ciszę, a jego pytanie tak naprawdę miało mnie zwieść. Wdawanie się z nim w dyskusje znów mogło podsycić negatywne emocje. Yoo założył nogę na nogę, a jego wzrok również utkwił w dwóch sylwetkach Koreańczyków. - Nie byłem tak bardzo za tym pomysłem.
Bang położył swoją dłoń na dachu samochodu, kiedy Himchan oparł się o jego ramię bezceremonialnie machając swoim pistoletem. To była informacja dla mężczyzny w pojeździe, że nie zawahają się użyć broni, jeśli będzie taka potrzeba.
Skupienie się na poczynaniach dwóch Koreańczyków nie było łatwe, zwłaszcza, że w mojej głowie wciąż dudnił mi głos Yoo, nachalnie, wdzierając się do najdalszych zakątków. Atakował tym mój umysł i penetrował go, mącił. Przez chwilę pokusa wyjścia stamtąd silnie na mnie podziałała. Zacisnąłem nieco palce na podłokietniku. - Okazuje się, że możesz wiedzieć znacznie więcej, podejrzewałbym nawet, że najwięcej z całej grupy. Jongup musi być rozczarowany, że ktoś właśnie staje mu na drodze, utrudniając kolejne zadania. - trafiłem. Jego delikatnie zaciśnięte palce rozluźniły się, a palce nieznacznie rozprostowały się. Rysy twarzy Youngjae wyostrzyły się. Konkurencja i świadomość, iż ktoś może okazać się lepszy w manipulacji od niego powodował u niego gniew i chorobliwą zazdrość. Zarówno Jung jak i sam Moon znacząco mi pomogli w tej analizie. Czułem jakby moja podświadomość gdzieś się ulotniła a zastępująca ją zawiść zatruwała mnie powoli od środka. 
- Gdybyś nie sprawiał bólu Daehyunowi a kłopotu grupie, gdybyś powiedział wszystko co wiesz i tym samym opowiedział co ci się przydarzyło.. cholera, twoje informacje są w tej chwili najważniejsze. Dlaczego tak bardzo to utrudniasz?
Yongguk nachylił się do samochodu; wyciągnął plik pieniędzy, których nawet nie byłbym w stanie zliczyć. Na siedzeniu w samochodzie rozbrzmiało poddenerwowane drgnięcie. Słyszałem, jak skórzana powierzchnia skrzypi. To było jak wymiana. Kilka papierów za sporą sumę pieniędzy. Dokumenty zaciśnięte w jednej aktówce - czy tak naprawdę to wszystko funkcjonowało? Himchan ostatni raz okręcił swoją broń dookoła, nim schował ją do spodni. Moja twarz odwróciła się w stronę Yoo, którego twarz mówiła sama za siebie. W oczach Koreańczyka jarzyła się złość, która mówiła jedynie, że moje słowa w jakiś sposób na niego zadziałały. Nie mógł dać mi tej satysfakcji, w końcu to okazałoby jego jakąś słabość. Manipulanci tacy jak Youngjae nie lubili przegrywać.
Yoo otworzył usta, wbijając w moją twarz swoje ciemne tęczówki. Nie odezwał się. Jego głos zagłuszył dźwięk otwierających się drzwi.
- A gdyby dał nam złe dokumenty, to wróciłbyś tam i wsadził mu ten pistolet w dupę?
- Yongguk mówiłem, że grożenie mu bronią wcale nie było bezczelne. Miał nas nie oszukać. - Himchan opadł na siedzenie, zwracając się do przywódcy grupy, który jedynie patrzył na niego z dezaprobatą, a jego głos wcale nie brzmiał, jakby miał nastrój do żartów.
- Mógł równie dobrze uznać to za prowokację. - Bang zacisnął dłoń na kierownicy, rzucając plik z dokumentami na kolana Kim.
Patrzyłem na rozgrywającą się przede mną scenę tylko przez kilka chwil, ba, odwrócenie wzroku wcale nie pomogło mi w ucieczce przed odczuwaniem charakterystycznej gęsiej skórki. Odczuwaniem jej w momencie, gdy spojrzenie Yongguka padło wprost na mnie. Ciało spięło się, umysł oszalał - pogrążyłem się w swojej własnej agonii niekończących się przemyśleń a moje oczy śledziły rozmywający się obraz, gdy mężczyzna odpalił pojazd i docisnął pedał gazu.
Cisza w samochodzie wcale nie była przytłaczająca, w gruncie rzeczy szczególnie pozwoliła mi na zgłębienie się w swoje własne myśli. Nie zwracałem już uwagi na Himchana wciąż bawiącego się swoim pistoletem, na Yongguka, który co jakiś czas spoglądał na mnie uważnie, czy nawet ignorowałem nerwowe napięcie, którym otaczał się Youngjae po moim nagłym wybuchu słów.
Wątpliwości mnożyły się, wspomnienia krążyły wokół tajemniczego granatowowłosego mężczyzny, który nie omieszkał otaczać się żelaznym murem, nie dopuszczając mnie do swoich sekretów i zamiarów. Jego ciągłe ucieczki sprawiały, że ja sam skupiłem się na swoim własnym celu.
Musiałem pierwszy dopaść ludzi, którzy na nas polowali.


Nie potrafiłem zliczyć ilości przełkniętego alkoholu, który za każdym razem równie uciążliwie palił mnie w przełyk.
Uczucie goryczy i samotności, myśli, że znów zostałem porzucony jak zabawka nie pozwalały mi na otrzeźwienie swoich myśli, nie, wciąż myślałem i myślałem, lada moment moja głowa eksploduje. 
I to będzie tylko i wyłącznie twoja wina, Moon Jongup.
Czułem, że wszystko miesza się ze sobą powodując wybuchową karuzelę, coś, czego własnoręcznie w pojedynkę nie dało się przerwać. Może właśnie przez fakt, że byłem sam na własną rękę, zamknięty w czterech ścianach sypialni należącej do Moon była przyczyną mojej goryczy. Tego, że upijałem się tracąc nad wszystkim kontrolę. Youngjae trafił w ich ręce. Już bezpieczny. Ich determinacja poskutkowała zwycięstwem, ale co dalej? Poza tym, że Himchan bezustannie tropi ludzi odpowiedzialnych za sprowadzanie na członków Matoki niebezpieczeństwo?
Siarczyste i wyjątkowo wulgarne przekleństwo wypełzło spomiędzy nasączonych alkoholem warg, a szklanka ponownie została przeze mnie napełniona palącym, mocnym trunkiem. Jeszcze chwila i oszaleję, oszaleję..
Myśli tak bardzo wdzierały się w rzeczywistość, że nawet fakt innej obecności był czymś zupełnie obcym. A może to jedynie sprawka promili? Moon Jongup nigdy nie wybierał dla samego siebie dobrych momentów.
Ciężkie kroki. Nagie stopy obijające się o drewnianą podłogę. Czy to nie był stukot butelki odkładanej na szafkę nocną?
- Postradałeś zmysły? - Chłodne szkło zostało wytrącone z mojej dłoni. Pięść mężczyzny o granatowych włosach niemalże zmiażdżyła szklankę, tłukąc ją na milion małych kawałeczków. Moon usilnie szarpnął za naczynie, rozbijając szkło o podłogę. Nieprzyjemny dźwięk dudnił w mojej głowie jeszcze przez parę kolejnych chwil, niechcianie. - Co ty wyprawiasz? Kto dał ci pozwolenie, by ruszyć ten alkohol? 
- Czy w tej chwili jest to tak bardzo istotne, Moon Jongup? - drżący głos zdradzał również determinację by nie ukazać mężczyźnie jak bardzo tracę kontrolę nad sobą. I wyraźnie musiałem postradać zmysły. Piłem alkohol. Byłem tylko gówniarzem w oczach Moon Jongupa, choć dziwnym trafem wydawało się mu to nie przeszkadzać, kiedy dyszał w moje ucho te wszystko spragnione słowa. Mój język nieco plątał się, a brak szacunku był tylko jak dolanie oliwy do ognia.
Oczywiście, pośród tych wszystkich sprzeczności nie zwróciłem uwagi na szkło, której fragmenty lśniły na ciemnych panelach. Tylko na ten dźwięk.
Oczywiście, pośród tych wszystkich sprzeczności nie zwróciłem uwagi na szkło, której fragmenty lśniły na ciemnych panelach. Tylko na ten dźwięk.
Wtedy natrafiły na mnie te czarne tęczówki. Oczy Jongupa, które były chłodne. Patrzyły na mnie z pewnym gniewem i pogardą, a jego silna dłoń złapała za moje ubranie. Był szybki, szarpnął moim ciałem, jakby chciał mnie ocucić w jakikolwiek sposób. - To nie czas na żałosne żarty, Zelo.
Kolejne ostre upomnienie padło z ust mężczyzny, a ton głosu obił się echem w pomieszczeniu. Zamglone tęczówki, subtelnie przysłonięte tęsknotą odważnie odpowiadały na niemal karcące spojrzenie Jongupa. Nawet nie zarejestrowałem, kiedy wypaliłem w odpowiedzi. - Racja. Natychmiast przestanę pić te przeklęte brandy.
Czas płynął, i choć uważałem, że oddanie się w ręce aroganckiego Koreańczyka okaże się najlepszym posunięciem, tak mój naiwny umysł nie przewidział konsekwencji. Tego, że coś może pójść nie tak. Bo w końcu, jaki zakochany chłopak zwracałby uwagę na nawet najdrobniejszy negatywny szczegół, który wręcz przestrzegał. A ja uparcie brnąłem w to i grzązłem, bo zrobienie kolejnego kroku okazało się znacznie trudniejsze.
Gdzieś pomiędzy upojeniem alkoholowym zarejestrowałem moment, jak napieram swoimi spragnionymi wargami na szorstkie usta mężczyzny. To właśnie Jongup pchnął to wszystko na inny tor, bo jego pocałunki poprowadziły mnie, jak i zapierały dech w piersiach. Moon za każdym razem musiał posiadać, pokazywać swój każdy pusty czyn. Być może nie było to ważne pomiędzy starciem par ust, które walczyły o swoją własną przyjemność. Każde zetknięcie i otarcie się warg, tworzyło namiętną aurę z działań mężczyzny. W moją świadomość uderzył nawet mokry język, który usilnie przedarł się, by tylko zetknąć się z moim w zachłannej potrzebie. Pieszczota pogłębiała się z każdą sekundą, każdym brakiem oddechu. Charakterystyczne mlaśnięcia wrzucały uczucia na zupełnie inny stopień rozpalenia. Moon fizycznie smakował mnie, a potrzeba bliskości nie pozwalała tego przerwać ani na moment. Nasze wargi dopasowywały się do siebie idealnie swoim kształtem i rytmem, choć to Jongup zawsze pozostawał sobą. Był nachalny w każdym ruchu i czynności, lecz może właśnie tym odróżniało się to doznanie od innych.
Dopiero po długim czasie mężczyzna pozwolił mi na zaczerpnięcie tlenu, a jego własny przyspieszony oddech dotarł do moich uszu. Czoło Moon oparło się o to moje, łaskocząc moją twarz swoimi ciemnogranatowymi włosami. Miałem zamknięte oczy, lecz mogłem odczuć jego wyraźne słowa na własnej skórze.
- Obiecuję ci Zelo. - Kolejne długie nabranie wdechu do swoich płuc. - Gdy to wszystko dobiegnie końca, poświęcę się jedynie tobie.

I być może to silne uczucie stało się dla mnie zgubą, przepaścią nad którą stoi on i uśmiecha się, uśmiecha w najbardziej okrutny sposób pomimo płynnie wypowiedzianych słów, wydających się najprawdziwszą prawdą. Automatycznie moje serce otworzyło się i wchłaniało każde jego zapewnienie, odtwarzało w pamięci niemal boleśnie. Znikał lęk przed nieznanym w chwili, kiedy jego ramiona otaczały moje ciało z pewną czułością w sobie, co kłóciło się z ostrymi rysami twarzy Moon.
Mężczyzna obiecywał mi mnóstwo rzeczy, przy każdej namiętniejszej części wieczoru, potok słów i obietnic wypływały z jego ust a ja wierzyłem w nie, będąc nim tak bardzo odurzonym.
Niebezpieczna mieszanka mściwości i czułości, jednocześnie łagodnego dotyku palców na skórze z gwałtownym odrzuceniem, przysięgi, które mogły tak naprawdę nigdy się nie spełnić.
Byłem tylko łatwowiernym, zakochanym nastolatkiem między częstym wobec niego posłuszeństwem.
Miało to jednak swoją cenę.