środa, 20 lipca 2016

'What if..'

romans, dramat

* *

- Jeszcze nie wrócił?
- Jest źle, bardzo źle Kyungsoo hyung.
Myślałem, że radzenie sobie z depresją oznaczało dla mnie długowieczną walkę, że rany nigdy się nie zagoją, ale tak bardzo się pomyliłem, to wcale nie było najgorsze co mogło mnie spotkać. Kurewsko cierpię, kiedy co wieczór żegnam księżyc oddając się kilku godzinom snu, żeby nad ranem siedzieć w ciemnym kącie, do którego światło słoneczne nawet nie docierało wśród pustych opakowaniach po tabletkach nasennych i antydepresantach. Niknę, mimo, że staram się żyć, ale po trzystu sześćdziesięciu pięciu dniach poddaję się oddając w ręce cierpienia. A Luhan jeszcze nie wraca.
Po drugiej stronie słuchawki słyszę nikłe westchnięcie. Współczuje mi albo nie ma już siły. Szale przeważają. A zegar wciąż uporczywie tyka.
- Dlaczego zwyczajnie się stamtąd nie wyniesiesz, Jongininie.
Mówi jakby to było nic nadzwyczajnego. Jak gdybym nie spędził tam ponad czterech lat. Żyjąc z mężczyzną, który z dnia na dzień po prostu zniknął. Zdarzało mu się już tak znikać jednak nie na tak długo. Być może nie umiem przyzwyczaić się do całego miesiąca bez niego.
- Nie potrafię odnaleźć się sam w jego apartamencie a co dopiero poza nim.
- Nah, jesteś jak dziecko. Dorośnij. - komentuje, jak sądzę po tych słowach przecierając twarz.
Tamtego dnia, po naszym stosunku, znaczy po tym jak pieprzył mnie pół nocy - usnąłem oddając się błogiemu snu. Następnego dnia zniknął i nawet nie zostawił ani pół kartki. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że na tak długo zostawi mnie samemu sobie w jego dużym mieszkaniu. Nie miałem siły na nic. Nawet na przeanalizowanie po raz setny kartki, którą dostałem po tygodniu kurierem. 'Załatwiam osobiste sprawy, wrócę niebawem.' Niebawem.. kiedy nastąpi to niebawem?
- Może rzeczywiście jestem naiwnym dzieciakiem, Soo. Może rzeczywiście jestem małą, nieistotną plamką na tym świecie, która najzwyczajniej zdała sobie sprawę, że mogła zakochać się w trudnym mężczyźnie i cierpieć, kurewsko cierpieć przez jego brak? Masz rację, jestem dzieckiem, bo czekam na niego. Nie myślę.
Pierwszy raz od bardzo dawna mówię więcej niż kilka słów szacunku wobec Luhan'a. W oczach stają mi łzy, kiedy westchnąłem we frustracji a może i zmęczenia a moja twarz wyrażała jedno wielkie nic. Suchość w gardle dokuczała, usta miałem nieco popękane a ciało blade jak ściana. Kyungsoo by nie uwierzył. Nie, ten Jongin był przystojnym opalonym chłopcem, który wiecznie się uśmiechał. Który naprawdę żył.
Starszy Koreańczyk milczy przez dłuższą chwilę. Analizuje. - Myślę, że powinieneś iść na terapię. Słyszysz Jongin-ah? Wyniszczysz się przez tego toksycznego człowieka.
Kręcę głową, wręcz histerycznie jak gdyby on miał to zobaczyć, po czym śmieję się sam z siebie nie kontrolując już słonych kropel skapujących po brodzie.
- Mój Lu Han wróci niebawem..
- Mówisz tak już od okrągłego roku do cholery! - mężczyzna podnosi głos klnąc pod nosem jakieś mało istotne słowa. O tak, ma dość. - Weź się w garść, może jego odejście ma coś symbolizować i wnieść w życie? Pogódź się z tym i żyj normalnie. Nie takim gównem na litość boską, Jongin.
Nie rejestruje kiedy leżę w pidżamie na podłodze wgapiając się bezmyślnie w uchylone okno. Na zewnątrz panuje mróz a ja tylko leżę. Leżę i kreślę w kalendarzu upływające dni.
Kyungsoo chłonie i chyba zdaje sobie sprawę, że był za ostry. Przeprasza mnie. A ja uśmiecham się przez łzy, uśmiecham i spokojnie nabieram powietrza, tęsknię.
Jak mam poradzić sobie z narastającą tęsknotą? Boleśnie przekonuję się, że sygnał rozłączenia nie jest odpowiedzią na to pytanie.


Ulice Seulu są zasypane śniegiem, ale nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie stąpam po nim czując jak przyjemnie prószy pod moimi stopami. Od pół godziny idę przed siebie nie wiedząc tak naprawdę dokąd zmierzam. Sądziłem, że świeże powietrze sprawi, że odetchnę i wreszcie nauczę się na nowo jak oddychać.
Chowam nos w szaliku w szaliku patrząc w dół, moje oczy są zaszklone od łez a policzki szczypią od zimna. Poruszam się niezdecydowanie, jakbym miał się zaraz wycofać.
Wstępuję nawet do pobliskiego sklepu po paczkę szlugów. Zabawne, że proszą mnie o dowód. I chyba zgłupieli, gdy go zobaczyli. Ta sama lecz inna osoba, huh? Muszę się przyzwyczaić do krzywych spojrzeń, w końcu wyglądam jak gówno, ale tylko na chwilę. Na chwilę, bo zaraz z powrotem uciekam do domu. Mojego azylu jak i miejsca, gdzie gniję w samotności wśród pomiętej, zimnej pościeli.
- Ognia? - zachrypnięty głos dobiega do moich uszu, kiedy stoję oparty o mur jakiegoś budynku starając się nadaremnie odpalić jednego głupiego papierosa a obok mnie znikąd pojawia się wysoki chłopak, być może w moim wieku.
Przenoszę na niego wzrok, i obiecuję sobie, że tylko na chwilę się mu przyjrzę, lecz nie wiedzieć czemu patrzę na niego, być może z zaciekawieniem. Jego twarz nie wyraża kompletnie nic jak gdyby nie posiadał żadnych emocji, nawet smutku. Usta pełne, malinowe kontrastowały z jego bladą skórą a na jasnych włosach widnieją cholernie kujące w oczy odrosty. W pierwszej chwili stwierdziłem, że wygląda jak zbłąkany, lecz na swój sposób niezwykły chłopak. Nie wiem co mną kieruje, kiedy nieco zbliżam się do niego kiwając powoli głową.
On nachyla się wciąż przyglądając mi, jak gdyby chciał poznać każdą moją zdechłą myśl aż odpala papierosa i wsuwa go pomiędzy moje wyschnięte od mrozu wargi.
Nie mówię nic, ale czuję jego tanią wodę kolońską zmieszaną z dymem tytoniowym. Musi dużo palić. Czy on sobie za wiele nie pozwalał, jeśli pierwszy raz widział mnie na oczy? Myślę sobie, jednak chwilę potem kręcę głową. Jesteś idiotą on tylko użyczył ci swojej zapalniczki.
- Zawsze mówisz sam do siebie? - arogancki uśmiech błąka się na jego twarzy a ja marszczę czoło zdając sobie sprawę z własnej głupoty i nie tylko.
Przełykam ślinę i odwracam głowę zaciągając się na tyle, na ile dym drażniąco wypełni moje płuca. Kojąca trucizna. - Czy to coś, czym powinienem się martwić?
- A jest taka rzecz? - pyta niemal od razu odpowiadając mi pytaniem na pytanie. Nie bawię się w takie gierki. - Czy jest coś czym się martwisz.
Zauważam, że jest śmiały, śmiały i bezczelny, możliwe że i nawet intrygujący, lecz odrzucam te wszystkie myśli gapiąc się w papierosa, którego filtr w ciągu ułamków sekundy wygasał. A mówią, że jest w używce najlepszy. 
- Wiesz co? Jest taki moment, kiedy żyjesz beztrosko i stwierdzasz, że tak naprawdę nie masz się czym przejmować. Robisz co chcesz, jesteś królem swojego marnego życia. - mówi zaciągając się raz po raz aż wokół niego zbierają się i ulatują kłęby dymu. Patrzę na niego w zdezorientowaniu. Muszę wyglądać naprawdę śmiesznie wgapiając się tak w niego. - Zaraz zapytasz mnie 'Co ty takiego możesz wiedzieć o życiu?' Masz rację, pewnie tyle co nic.
Otwieram usta, nie rejestruję, kiedy filtr parzy moje palce a ja upuszczam niedopałek nie czując bólu. Nie skupiam się na nim. On ukazuje pewną odmienność, jest dziwny i nie można w żadnym stopniu go zrozumieć a co dopiero za nim nadążyć. Nie było mowy. Okazuje się, że wygląda o wiele doroślej a mimika jego twarzy wskazuje szaleństwo, to, że on wcale nie jest nijaki. 
Nie wiem ile czasu minęło, ale gdzieś pomiędzy sekundami widzę jak on odchodzi wolnym krokiem niknąc gdzieś za kolejnymi przecznicami pozostawiając po sobie charakterystyczny zapach wody kolońskiej.
- Liczę, że jeszcze się zobaczymy.


- Przez długi czas wyglądasz jakbyś naprawdę nie wiedział czego chcesz. Zamyślony. Nie powiedziałbym, że to mi się podoba. Wolę żyć chwilą i nienawidzę zwątpienia. Czy ten Jongin, który kiedyś tu był kompletnie stracił chęci do życia?
Nie wiedziałem, ponieważ razem tworzyliśmy coś skomplikowanego.
Pamiętam, jak stał nade mną. To był dzień przed tym zanim mnie opuścił. Dzień po moich dwudziestych pierwszych urodzinach. Te dwa kluczowe słowa, które wyryły się w moim sercu powodując tym szybsze jego bicie. Uśmiechałem się.
- Jesteś wyjątkowy.
Jesteś wyjątkowy Jongin.


Podnoszę się gwałtownie do siadu oddychając ciężko. Kolejna męczarnia daje mi o sobie znać, wręcz krzyczy a ja płaczę z bezsilności licząc słone krople, próbując się skupić na czymś przyjemnym.
Patrz na mnie słońce.
Patrzę a ciebie nie ma. Jest mi zimno a ciebie tak po prostu nie ma.
Jongin.
Oczami wyobraźni widzę jak on niknie, mężczyzna, którego uważałem za ideał znikał. Jak może, kiedy tak bardzo go potrzebuję?
Zegar tyka, pościel szeleści a ja wybiegam do łazienki by chwilę później zwrócić wszystko do sedesu. Męczę się, bo ostatnimi dniami nie jadałem za dobrze co skutkuje teraz tym, że ledwo cokolwiek udaje mi się zwymiotować.
Wydaję z siebie jęk chwytając się za brzuch, modlę się aby to się już skończyło. Czas jakby stanął w miejscu a ja szlocham kuląc się pod ścianą przeraźliwie jasnej łazienki.
Wróć do mnie..
Uspokajam się i zasypiam, gdy w mojej głowie pojawia się obraz wysokiego chłopaka o platynowych włosach, patrzącego na mnie.


Na niebie pojawia się zasłona chmur, kiedy pośpiesznym krokiem kieruję się w stronę apartamentowca. Błądzę, nie wiedząc jak znajduję się w ciemnej alejce, w której dotąd nie byłem. Gdzieś pomiędzy wypiłem kilka kropel alkoholu. Nie pamiętam jak dużo.
Podpieram się ściany, kiedy mój chód wcale nie przypomina chód a rozpaczliwą próbę dotarcia do upragnionego miejsca, na pozór bezpiecznego azylu.
Jęczę w duchu, nie rejestruję chwili, gdy szturcham jakiegoś zakapturzonego mężczyznę a on mocno mnie popycha, tracę równowagę, ale tylko na chwilę, bo zaraz zaczynam przepychać się z facetem. Mija moment, kiedy pojawia się i dwóch innych mężczyzn szukających w środku nocy zaczepki, dobrej zabawy. Robi się niebezpiecznie, ale ja o tym nie wiem po prostu trwam w umierających sekundach starając się wyszarpać z obrzydłych rąk pierwszego z napastników.
- Zostaw.. Nie dotykaj.. - odzywam się, ale oni nie przestają, nadal dotykają, śmieją się, jeden nawet dobiera się do rozpięcia mojej kurtki. Kręcę głową, nie chcę tego, nie podoba mi się to.
Łzy zbierają się w kącikach moich oczu, kiedy zdaję sobie sprawę co zamierzają zrobić. Jestem sam, w ciemnej alejce, z trzema obleśnymi typami, których twarzy nawet nie dostrzegam. Nie chcę płakać, nie chcę więcej łez, odwracam głowę, bo drugi coś mamrocze do mojego ucha a trzeci rozpina zamek od spodni. Drżę mając w swoim umyśle wyobrażenie. Wyobrażenie co by było, gdyby Luhan był obok. Oni już by leżeli na ziemi, zakrwawieni, on by ich nie oszczędził. W końcu należałem tylko do niego.
Powtarzam w głowie imię mężczyzny, którego tak bardzo pokochałem a oni pchają mnie na ziemię. Jak gówno, jakbym był nikim, ale w porządku zaczynałem się przyzwyczajać.
Jeden z nich ciągnie mnie za nogi, drugi stara zsunąć spodnie, trzeci stoi obok parszywie się śmiejąc. Hieny, przebrzydłe hieny.. Myślę zamroczony od promili, udaje mi się nawet kopnąć ich obu by chwilę później podnieść się z ziemi, lecz tylko na ulotny moment, bo zaraz czuję ból w okolicy żeber, zaciskam powieki, tracę ostrość, myślę, że to koniec, bo mają przewagę a ja jestem nikim.
Ale wtedy, nieoczekiwanie, gdzieś obok mija mi cień sylwetki a potem słyszę krzyki. Potykam się, z trudem opieram o ścianę czując rewolucję w żołądku, w tym czasie ktoś zaciekle walczy. 
W mig zginam się w pół i wymiotuje pomiędzy próbą złapania oddechu, brzydzę się. Brzydzę się sobą i tym kim się stawałem.
- Oddychaj.
Mrugam starając się odgonić łzy, które cisną się do moich oczu bezlitośnie, znam ten głos, usiłuję coś z siebie wydusić, lecz nadaremnie. Czuję zimną dłoń, która sunie po moich plecach, wzdrygam się, chcę dojść do siebie.
A on tylko każe mi oddychać, nic więcej.


Zimowe promienie słoneczne rażą mnie w oczy a to wystarczy bym otworzył powieki i na wpół przytomnie rozejrzał się.
Od kiedy zmieniłem wystrój wnętrz? Gorączkowo patrzę na starą komodę, której wcześniej nie miałem w sypialni, parę innych szczegółów również utwierdza mnie w przekonaniu, że wcale nie znajduję się w swoim apartamentowcu. Podnoszę się do siadu czując jak serce szybko bije w mojej piersi a zaraz po tym tępy ból przedziera się przez czaszkę. Przeczesuję rozczochrane włosy sycząc cicho.
- Łyknij tabletkę. - serce nieomal mi staje, kiedy odwracam gwałtownie głowę widząc osobę, która tamtej nocy mnie uratowała. 
Stosując się do polecenia ostatkami sił połykam lek popijając go wodą. Kiedy odzyskuję głos w powietrzu zawisa ciche, wręcz wyszeptane pytanie.
- Czy to przeznaczenie?
- Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. - nieznajomy kręci nieco głową uważnie mi się przypatrując. - Nawet szczęście lub zwykły fart brzmi dla mnie niedorzecznie.
Okrywam się szczelniej pościelą nie zwracając przy tym uwagi, że jestem w samej koszulce i bieliźnie, przygryzam nerwowo usta. - Więc jak nazwiesz to, że wczoraj mnie znalazłeś?
Młody Koreańczyk zastanawia się przez chwilę patrząc przy tym w gdzieś w bok, by pokrótce przenieść na mnie wzrok.
- Uznaj to za spełnioną obietnicę.
Wiele pytań rodzi się w mojej głowie, kiedy on siada na brzegu łóżka nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. Nie czuję się nieswojo, w końcu wszystko było mi obojętne. Czuję jedynie czuć lekkie ukłucie w podbrzuszu, bo jego spojrzenie jest intensywne, uważne. Zaciskam nieco palce na poplątanej kołdrze i spuszczam głowę tak, że kosmyki opadają na moją twarz a przydługa grzywka niemal zasłania oczy.
Myśli rozpraszają się a umysł wyłącza, kiedy czuję palce odgarniające moje włosy. On odsłania moją twarz, on chce mnie widzieć. Przymykam powieki, mimo, że nie powinienem się na to godzić, przecież go nie znam. Przecież wciąż należę do Han'a. On najwyraźniej widzi moje wahanie, bo po tym jak musnął palcem moją szczękę ostatecznie cofa dłoń zaciskając przy tym usta.
Uchylam powieki i widzę jak wyciąga paczkę papierosów zaraz po tym jednego z nich wsuwając między wargi. Odpala go i zaciąga się kilka razy, uzależnienie pochłania go na dobre, oddaje się temu. A ja patrzę. Dopiero teraz dostrzegam bandaż na jego dłoni poplamiony krwią.
On wie, że się temu przyglądam. On zauważa w moim oku ten błysk, który ukazuje ciekawość. Przygryza malinową wargę.
- Jeden facet awanturował się przed moim apartamentem.
Ale ja wiem, że on zwyczajnie dał się sprowokować jednemu z nich.
- Często w ten sposób załatwiasz takie sprawy? - pytam, nie odwracając wzroku od nieznajomego. - Że działasz nierozsądnie?
Odpowiada niemal natychmiast.
- Dotąd ty byłeś nierozsądny włócząc się po zaułkach w środku nocy. Gdybyś teraz mnie nie podpuścił nie wytknąłbym ci tego. Nie obchodzi mnie czyiś interes.
Uśmiecham się. Jego podejście do życia jest inne, on sam w sobie wykształca się na kogoś odmiennego od reszty. Czy to mogło być na swój sposób intrygujące? Moje myśli jak i emocje od zawsze były ze sobą sprzeczne, wariowałem przy pierwszej lepszej okazji, więc utwierdziłem się w przekonaniu, że w ogóle nie interesuje mnie Koreańczyk siedzący przede mną.
Mrugam kilka razy, po czym wskazuję na siebie i spoglądam na niego wyczekująco. - Dlaczego jestem w bieliźnie?
Dwa niedopałki lądują na panelach a w powietrzu unosi się smród fajek. Otwieram usta obserwując mężczyznę, który po pewnym czasie podnosi się z łóżka i z osłupieniem widzę, że on również nie ma spodni.
Nieznajomy śmieje się gardłowo zakładając na siebie podziurawione, obcisłe dżinsy podkreślające jego chude nogi. - Spałem w pokoju obok. Oddałem ci na tę noc swoją ulubioną sypialnię, w której spędzam długie godziny od kilku lat. Dobre wspomnienia, tak uważam.
Nieco zmieszany odsłaniam kołdrę prosząc cicho Koreańczyka o swoje ubrania. Z wahaniem je dostaję a ja nie rozumiem, dlaczego tak nachalnie na mnie patrzy. Chcę już do swojego apartamentu, chcę znów być starym sobą, bez kontaktu ze światem, aktywny nocą i opłakujący odejście osoby, która podtrzymywała mnie przy życiu. Jednocześnie chcę, żeby to wszystko się skończyło, cały ten ból a chłopak o platynowych, zniszczonych włosach nic a nic mi nie pomagał, był tak kurewsko podobny do mojego mężczyzny. Znów nie mogę się opanować, wewnętrznie sieję panikę.
On najwidoczniej to widzi, bo uśmiech znika z jego twarzy pozostawiając na niej pochmurny wyraz. Podchodzi do mnie, kuca a następnie ujmuje moje trzęsące się dłonie w swoje. Gładzi gdzieniegdzie kciukiem wierzch jednej z nich, jego usta drgają, jak gdyby coś do mnie mówił, ale ja nie słucham, nie rejestruje nic poza obrazami wypływającymi z mojej głowy. Widzę Luhan'a, widzę go wszędzie, jak wyciąga skórzany pas, jak dotyka mojego nagiego ciała, jak ciągnie mnie do łazienki, jak uśmiecha się do mnie w ten swój wyjątkowy sposób, jak mówi jesteś wyjątkowy Jongin, i nie wytrzymuję. Moje oczy napełniają się łzami, zamazują mi obraz, ledwie widzę nieznajomego, który nie rusza się z miejsca, nie, jego dłoń wędruje w kierunku mojej twarzy skąd skapują już pierwsze słone krople. 
- To takie trudne, kiedy nie znam twojego imienia. - szepcze a ja nieruchomieje, trwam w swoim własnym wstrzymanym oddechu, kiedy jego kciuk przesuwa się wzdłuż mojego policzka na koniec zahaczając o dolną wargę. Czuję się inaczej, nieswojo. Ale nie źle. Patrzę na niego szklistym wzrokiem, tonę we własnej goryczy nie mając pojęcia co zrobić by moje życie nabrało sensu, by mogło dalej biegnąć naprzód. Bo przecież on nie wróci, po co się łudzisz, nie ma już powrotu, jest tylko cicho wypowiedziane 'żegnaj'.
- Moje imię przestaje mieć znaczenie. - odpowiadam, a mój głos skutecznie łamie się gdzieś pomiędzy tak samo jak łzy torują sobie nieubłaganie ścieżkę na moich bladych policzkach. - Jestem nikim.
Młody mężczyzna wyraża pewną determinację i jednocześnie beztroskę życia, parę nic nie znaczących ulotnych chwil, gnicie w jednym i tym samym łóżku od kilku lat z towarzyszącym w ustach papierosem, z którego ulatniający się dym zwiastuje coś niedobrego, melancholię. Zapamiętuję, że poprzez melancholię gubię się we własnych myślach, kieruję bieg myśli na zupełnie sprzeczny tor. Nie potrafię się odnaleźć. Zapominam, jak oddychać.


Czasami wmawiam sobie, że życie wcale nie jest krótkie, że kończąc swoje dzieciństwo a rozpoczynając nowy bieg życia, dorosłość, taka zabawna wartość, myślę sobie. Ale kiedy zbliżam się do najważniejszego momentu jak kierowanie własnym losem uznaję, że w moim słowniku nie istnieje dojrzałość. 
Czuję, jakbym nadal był tym samym Jongin'em, który dumnie kroczy korytarzem szkolnym szkoły średniej u boku DO Kyungsoo i takiego wiecznie uśmiechniętego w połączeniu z niezdarnym chłopcem z wymiany o imieniu Tao. Pamiętam do dziś jak Kyung powiedział mi, że ten co dzień zakłada maskę i gra, gra, bo jest doskonałym aktorem a za maską szczęśliwego chłopaka kryje się depresant uzależniony od leków uspakajających. Powiedział mi też, że uzależnienie się od drugiego człowieka jest samobójstwem i stoczeniem się na dno, studnią bez wyjścia.
Powiedział to w chwili, kiedy obaj widzimy blednącego Tao u boku wysokiego niemal mężczyzny z ostrymi rysami twarzy. Jego uchwyt jest stanowczy i zastanawiam się, co bym zrobił, gdybym był na miejscu tego niższego Chińczyka. Czy miałbym wybór? Czy mógłbym zdecydować co jest dla mnie lepsze czy może raczej pozwolić innym zadecydować za mnie? 
I odpowiedź dostaję, kiedy pierwszy raz na mojej drodze pojawia się On.


- Nie odwracaj wzroku.
On wciska się we mnie, przebija przez zaciskające się mięśnie a ja czuję ten charakterystyczny ból, zaciskam powieki, jednak nie protestuję.
Jestem jego własnością, więc to naturalne, że zaspokajam jego potrzeby we wszelki możliwy sposób.
Próbuję na niego patrzeć przysięgam, że próbuję, ale on nie przestaje, wykonuje energiczne pchnięcia kończące jedynie krótkimi wdechami w czasie, kiedy ja dyszę w pragnieniu.
- Jeśli zaraz nie podniesiesz wzroku, ukarzę cię.
- L-luhanah.. - pojękuję, pragnąc w tamtym momencie go dotknąć, lecz ręce mam związane jego własnym krawatem, mogę ściskać w palcach pościel, wzdychać ; ale nie mogę go dotknąć.
- Kurwa.
Siarczyste przekleństwo z ust Chińczyka staje się dla nas zapowiedzią finiszu, obaj dochodzimy, osiągamy intensywny orgazm, ale tylko ja odczuwam szczęście. Nadal jestem skrępowany, kiedy mężczyzna podnosi się, uprzednio ze mnie wychodząc co wywołało u mnie cichy zbolały jęk, w momencie znajduje się na balkonie odpalając papierosa.
Nic nie powie, nawet na mnie nie spojrzy, przez myśl przechodzi mi świadomość, że mój Luhan się zmieniał, odcinał ode mnie. A przecież jeszcze wczorajszego wieczoru wpajał mi, że nigdy nie pozwoli mi odejść, że bardzo mnie kocha. Przenoszę wzrok na sufit walcząc ze zmęczeniem, gdzieś pomiędzy czuję jak sperma ścieka mi po udzie. Przygryzam wargi.
- Kocham cię, Luhan. - szepczę, usilnie starając się nie zamknąć oczu. 
Tamtego wieczoru zastanawiałem się czy na moje słowa nie było już za późno.


- Sny są dla słabych dusz. One sprawiają, że człowiek gubi się we własnym umyśle, nie masz tak?
Podnoszę wzrok na młodego Koreańczyka a obłoki dymu tytoniowego tańczą wokół niego. Słyszę jego cichy śmiech, kiedy sam próbuję się zaciągnąć, jednak skończyło się to tylko moim spazmatycznym kaszlem.
- Nowicjusz, huh? - gładki śmiech, następuje kolejnym zaciągnięciem się papierosem. Jednak to nie było wyśmiewanie się, jak raczej wspomnienie swojego pierwszego razu. Poznawanie nowych rzeczy jest czymś wyjątkowym, a jednak patrzenie na taki obraz z boku, było przywróceniem do życia, obcowaniem z nim. - Tak naprawdę ten tytoń jest paskudny. Zdanie zmienia się dopiero kiedy czujesz to uporczywe kłucie w gardle, którego nie da się opisać. Każde wewnętrzne zniszczenie jest tego warte. Zrób to raz a porządnie.
Głos młodego mężczyzny przerywa pisk pociągu, dochodzący z oddali. Wyglądam jakbym zaraz miał zerwać się z miejsca, bo kto normalny kładzie się na torach? Jednak Koreańczyk o platynowych włosach mnie powstrzymuje, nadal leżąc uporczywie na niewygodnym podłożu. Prawda, to miejsce wyglądało na opustoszałe, z dala od całego miejskiego natłoku. Śnieg już powoli topniał, a my leżeliśmy na ogołoconej i brudzącej kolejne ubrania ziemi. - Myślę, że robię to po raz pierwszy? Przejedzie obok.
Otwieram usta, jednak milczę, nie protestuję, czuję się jakby zależny od niego w tamtym momencie. Nie czuję strachu, on szybko przemija, układam się z powrotem na torach, powoli a słońce ogrzewa nasze ciała leżące tuż obok siebie. On nie przestaje mówić, to w pewnym sensie mi w ogóle nie przeszkadza, mógłbym słuchać go bez końca. I ma racje, tak po prostu, leżymy z zamkniętymi oczami chłonąc promienie słoneczne a nagły pisk wdziera się do moich uszu. Pociąg przejeżdża tuż obok, dało się nawet usłyszeć sygnał ostrzegawczy, a ja przekręciłem głowę w bok nie wiedzieć czemu zaczynając się śmiać, śmiać beztrosko i głośno a towarzysz spoglądał na mnie z zaciekawieniem.
On jednak nie oddał w tym momencie tego uśmiechu, nawet jeżeli wydawał się być wolną od wszystkiego i beztroską osobą. Może było to jedynie krzywe zwierciadło jego samego, a on zamykał się głęboko w swoim wnętrzu, w którym nic właściwie nie ma sensu. Dym dochodzący z papierosa ostatecznie znów okrywa moją twarz, a chłopak o platynowych włosach wcale nie przestaje palić. Ten jeden mały element jest jego wizytówką, przypiętym i nieodwracalnym znacznikiem. Jego wzrok był wbity gdzieś w odjeżdżający już ostatni wagon kolejowy, a echo nieprzyjemnego dla uszu głosu, powoli ustawało. W oddali dało się usłyszeć klekotanie lokomotywy o szyny, jednak to nie przeszkodziło w tym, bym sam usłyszał jego głos. - Powinieneś częściej przestawać się przejmować czymkolwiek.


Jedno wstrzymanie oddechu. Potem uczucie duszności, atak paniki, uporczywe trzymanie brzucha, jak gdybym miał go zaraz stracić. Słabe pochylenie się nad sedesem.
Czuję się beznadziejnie, dni powoli zlewają się w jedno, zaczynam kojarzyć coraz mniej szczegółów zaś wspomnienia, nawet te niechciane w kujący serce sposób wymazuje się z mojej pamięci. Sehun powtarzał 'powinieneś częściej przestawać się przejmować czymkolwiek' i ja go słucham, zaciskam powieki i ponownie wymiotuję, potem kolejna fala kaszlu, a następnie podnoszę wzrok na lustro. Sińce pod oczami, obrzydliwie blada skóra, rozcięty łuk brwiowy, krew na rękach - ten Jongin, którego znał Luhan przestał istnieć, pojawiło się nowe oblicze, być może to prawdziwe, ten prawdziwy depresant i izolator, człowiek bojący się własnego cienia.
Płuczę usta, w jednej chwili biegnę do sypialni, klęczę przy łóżku, desperacko rozwieram szuflady w poszukiwaniu tabletek i oczywiście, dumnie leży sterta pustych opakowań. Jak gdyby kpiąc z mojego losu, kpiąc, że właśnie się skończyły a ja nie mam co ze sobą zrobić. Trzęsę się, w następnym momencie obejmuję ramionami i kołyszę, głośno wylewam swój żal.
A lekarz nie przypisuje mi kolejnej dawki mającej za zadanie podtrzymać moją świadomość na dłużej.


Kiedy słońce znika za horyzontem, wystarczy jedynie kilka chwil, by od wschodniej części zaczęły rozpościerać się jasno świecące gwiazdy. Małe punkty widniejące na niebie pojawiły się, nawet w centrum miasta, gdzie cywilizacja przyćmiewała tak wyraziste zjawiska astrologiczne. To zlało kojący spokój na pewnego jasnowłosego Koreańczyka, który ułożył się na rozgrzanym przez zachodzące słońce betonie dachu jednego z wieżowców. Kilkanaście pięter nie było żadnym przestrachem, ani przeszkodą, jednak wysokość mogłaby być dla mnie pokuszeniem zakończenia swoich wszystkich cierpień. Oczywiście jedynie wtedy gdybym znalazł się tu zupełnie sam. Teraz leżałem wraz z nim, ułożony w wygodnej pozycji na plecach, starając się nie skupiać na niczym innym niż na pojedynczych gwiazdach.
- Teraz ja będę trzymał twoją świadomość przy rzeczywistości. - Widzę, jak jego ciało nachyla się nad moim, a cały widok na wcześniejszy obraz przysłaniają mi ostre rysy twarzy jasnowłosego. Choć możliwe, że to był znacznie lepszy widok. Może to właśnie było tym impulsem, by zareagować na tak nagły ruch. Chłopak o platynowych włosach zbliżył się do moich ust, w mgnieniu oka łącząc z nimi te swoje. Czuję te gorące wargi tuż na swoich, a to uczucie było tak odległe i obce. Dlatego bez namysłu odpowiadam na każdy ruch, nawet nie wiedząc kiedy pocałunki stały się tak bardzo zsynchronizowane ze sobą. Pieszczoty nie są szybkie i łapczywe, a raczej powolne, jednak posiadając w sobie namiętność. W końcu nigdzie się nie śpieszyliśmy, pozwalając sobie na każdy ulotny dotyk. Koreańczyk nawet pod wpływem chwili, przesuwa dłonią po moim biodrze, aż ta znika pod materiałem koszulki. Nie pozostaję mu dłużnym, zaciskając palce na jego plecach, zaś opuszkami drugiej dłoni badając linię jego szczęki. To pomaga nam pogłębić tak skradającą świadomość czynność. Całował mnie długo, inaczej niż dotąd mogłem zaznać. Te wargi miały specyficzny smak papierosów, w końcu wypalał ich wiele, wręcz przesiąkając tym dymem lub samym się nim stając. To nie przeszkodziło nam w wymianie wspólnych oddechów, kolejnych namiętnych otarć się ustami, złączeniu w jednej czynności.
To nie tak, że jestem ostrożny ja po prostu zatracam się, bo próbuję zapomnieć. Zapomnieć o męczących mnie wyrzutów sumienia, że pozwoliłem odejść mężczyźnie, który trzymał mnie w ryzach, jako jedyny. I może właśnie te uporczywe myśli powodują, że pocałunki stają się bardziej niezdarne a ja czuję coraz większe rozkojarzenie. On jednak wcale się tym nie zniechęca, a wręcz nabiera tempa, nie pozwala mi na chwilę odpoczynku od jego spragnionych warg. Słyszę jak dyszy w moją szyję, kiedy nakierowuje na nią kilka muśnięć. Jego skóra jest okropnie zimna a usta niemalże sine, zziębnięte, aż po moich plecach przechodzą dreszcze. Wzdycham i odrzucam głowę do tyłu, pozwalam, by nadal łapczywie mnie dotykał i całował, oddaję się temu tak, jak oddawałem się kiedyś Lu Han'owi.
Wyczuwam jego twarde przyrodzenie przez materiał dżinsów, kiedy niekontrolowanie ociera się o moje udo. Jest zdecydowany, tak.
Koreańczyk nachyla się do mojego ucha, a ja wręcz słyszę w swojej głowie obijający się w mojej głowie jego niespokojny oddech. Lekko wilgotne wargi dotykają mojego płatka, czuję, że jest bardzo blisko mnie. Jego lodowate dłonie wręcz wędrują po każdym skrawku mojego ciała, a ja drżę. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, jednak nie przerywam mu, kiedy on dokładnie wie czego chce, tak jakby miał swój cel. Może i właśnie te myśli rozwiewa jego głos, którego ton jest zupełnie inny niż wcześniej. Słowa, które dosłownie wbijają się w umysł.
- Myślisz, że bez powodu Luhan odszedł? Łudzisz się nadal, że w ogóle zobaczysz go kiedykolwiek? Patrz, co z tobą zrobił. To nie twoja wina, tylko jego. Ale nie zapomnij, że ja tu jestem. - Jego dłoń zaciska się na kołnierzu mojej koszuli a ja zastygam w bezruchu, serce zaczyna bić szybciej co zdradza moje zdenerwowanie. - Pamiętaj, że nazywam się Oh Sehun. Mnie nigdy się nie pozbędziesz.
Gula formuje się w moim gardle, z trudem przełykam ślinę, obezwładnia mnie strach, zaś po dłuższej chwili zastanawiania się czy czasem zwyczajnie się nie przesłyszałem, gwałtownie się odsuwam, zderzając swoje plecy z betonem.
- Nigdy nie wspomniałem o Luhanie..
Sehun podchodzi znacznie bliżej, by unieruchomić moje ciało. Kolejny raz chce naprzeć swoimi wargami na moje, jednak zaraz po tym kieruje w nie kolejny szept. - Ja przecież wiem o tobie wszystko, Jongin. Pamiętaj, że nie możesz zwariować, jednak musisz jedynie cały czas mnie słuchać. 
Kiedy próbuję znów się odsunąć do tyłu, ten nachalnie łapie dłońmi za kołnierz mojej koszuli. Zaciska palce na materiale, by szarpnąć moim ciałem naprawdę mocno. Czuję się obezwładniony, jednak ciepły podmuch wiatru odczuwam na mojej twarzy. To jest jedyna przyjemna rzecz, lecz nie jestem w stanie o niej myśleć, kiedy tak dziwne uczucie mrowienia rozchodzi się po całym ciele. Nie rozumiem kolejnych słów chłopaka o platynowych włosach. Ścisk w mojej krtani się nasila, jakbym zaraz miał stracić oddech.


Nastaje światło, światła żarówek rażą moje powieki a ja niespokojnie oddycham, ba, czuję mocny uchwyt na obu ramionach, zaczynam krzyczeć. Białe ściany zaczynają przytłaczać a kobiety wyglądające jak pielęgniarki przytrzymują mnie w czasie, kiedy osoba trzecia wpycha do mojego gardła tabletki. Masę tabletek, jak gdybym był jakimś zwierzęciem, powłoką bez uczuć.
Z oczu wypływają mi łzy, lecz kobiety nie zwracają uwagi na mnie, mają za zadanie jedynie podać mi leki a ja kompletnie niczego nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego się tu znajduję, nie rozumiem, dlaczego nie jestem na dachu z tajemniczym Oh Sehun'em, dlaczego nadal nie ma przy mnie mężczyzny, który zrujnował mnie tak okrutnie.
- Co ja tu robię? Puśćcie do jasnej cholery! Puszczajcie dziwki!
Wrzask rozległ się w małym pomieszczeniu docierając do gabinetu, który znajdował się tuż obok, zaś szklana szyba, przez którą nic nie widzę jeszcze bardziej powoduje, że panikuję. Czuję, jak jedna z nich wbija paznokcie w zgięcie moje łokcia przez co wydałem z siebie jęk bólu.

Luhan stoi nieruchomo tuż przed grubą warstwą szkła. Tylko jedna szyba oddziela go od młodszego o wiele Jongin'a. Musi wpatrywać się w jego poczynania, jak krzyczy i wyszarpuje się z rąk tylu lekarzy. Wrzask przy przyczepianiu do jego przedramienia kroplówki jest okropny, aż mężczyzna nie potrafi tego słuchać. Mimo to stoi tam nadal, kiedy za nim kolejni lekarze przeglądają dokumenty.
- Panie Lu, nie mamy pewności, czy w ogóle da się go wyleczyć. Jego psychika jest w bardzo ciężkim stanie. - Wysoki Koreańczyk zapisuje kolejne rzeczy w swoich papierach, kiedy Luhan cały czas przygląda się tej scenerii. - Jest naprawdę niepoczytalny, dlatego musieliśmy go odizolować od wszystkich znajomych mu osób.
Mężczyzna przerywa na chwilę, kiedy drugi pracownik szepcze mu coś do ucha. Chińczyk nie przejmuje się, zawsze pozostając z chłodnym wyrazem twarzy. Reagował jedynie, gdy młodszy, co jakiś czas wołał go w nieświadomości.
- Doktorze Choi, kolejne notatki mówią, że od jakiegoś czasu pacjent woła imię Oh Sehun'a. - Zwraca się do głównego nadzorcy jedna z pielęgniarek, na co Luhan marszczy brwi. Pierwszy raz słyszał to imię, nie wiedząc kompletnie, skąd Jongin znał kogoś o takiej tożsamości.
- Oh Sehun? Pacjent Kim Jongin nie znał nikogo o takim nazwisku. Mielibyśmy to w wszystkich dokumentach..
- Sprawdziłam wszystkie dane szpitala. - Kobieta przerywa, trzymając starą wymiętą kopertę. Chińczyk przysłuchuje się wszystkiemu z zaciśniętymi pięściami. - Oh Sehun był kiedyś naszym pacjentem. Bardzo była nagłośniona sprawa o jego śmierci. Popełnił samobójstwo gdzieś w centrum Seulu. W starych papierach pacjenta znaleźliśmy właśnie artykuł o historii tego chłopaka.
- Chcesz mi powiedzieć, że Kim Jongin wykreował go w swojej podświadomości.
- Z tomografii głowy pacjenta możemy wywnioskować, że właśnie stąd wzięły się wszystkie te objawy. - Koreanka podaje lekarzowi papiery chłopaka, o którym mowa była wcześniej. Ta dwójka rozmawia między sobą o wiele dłużej, lecz Luhan nawet się tym nie interesuje, kiedy nadal zajmuje swoje wcześniejsze miejsce. Widział, jak Jongin po tych wszystkich badaniach siedzi sam w kącie, zakrywając twarz dłońmi.
- W każdym razie Panie Lu. Myślę, że przyda się Pan w całkowitym leczeniu. Jest jednak jeszcze jeden problem..
- Jaki znowu problem? - Mężczyzna warknął, odwracając się w stronę pracownika szpitala psychiatrycznego. - Opłacam każde cholerne badania, dlaczego najlepsza kadra lekarzy nie potrafi nic zdziałać?
- Nie w tym rzecz. Póki wiemy, że Pan będzie wpłacać pieniądze na naszego pacjenta, to możemy dalej prowadzić leczenie. - Odchrząknął Koreańczyk po dość szorstkim głosie swojego klienta. - Musi Pan jednak wiedzieć, że jest w pełni odpowiedzialny za Kim Jongin'a od kiedy wysłał go Pan w to miejsce.
- Chcę go zobaczyć.
- Ale... - Koreańczyk przerwał na chwilę, zaciskając mocniej palce w zdenerwowaniu na swojej teczce. Poprawił w roztargnieniu okulary. Oczywistym było, że bał się tego mężczyzny. - Nie wiem, czy to będzie możliwe.
- Śmiesz mi odmówić?
Luhan nie musiał długo nalegać, by zaraz po tym zostać zaprowadzonym do dość masywnych żelaznych drzwi, tak jakby Jongin mógł choćby przebić się przez te zwyczajne. Zażądał, by być wtedy zupełnie samym, dlatego już po chwili biel oślepiła na krótką sekundę jego oczy. Mimo dziwnego wewnętrznego uczucia postawił krok w przód, znajdując się w izolatce chłopaka, który jeszcze nie tak dawno należał do niego.

Podnoszę wzrok w ulotnej chwili, kiedy słyszę wyraźnie jak mosiężne drzwi zostają otwarte a do środka wchodzi blond włosy mężczyzna. Przez moment mrużę oczy, jak gdybym się przewidział, w końcu uświadomiono mi o skutkach ubocznych, o tym, że mam kompletne zwidy.
Dopiero, kiedy dostrzegam zarys twarzy zamieram, dosłownie mam wrażenie, że tracę czucie pod stopami. Z przerażeniem cofam się do tyłu, uderzając plecami o ścianę, zaczynam ponownie panikować, głowa rozbolała mnie niemiłosiernie.
- Odejdź, ty nie istniejesz. - szepczę, zaciskając powieki, po czym mocno obejmuję kolana ramionami, kołysząc się w przód i w tył, jakby chcąc się natychmiast uspokoić.
Luhan siada na łóżku, widzę jego uśmiech, jestem przerażony, że on właśnie przede mną siedzi. Jest prawdziwy, pościel mnie się po jego ciężarem, słyszę jego oddech.
- Jongin nie bój się. - Mężczyzna odpowiada swoim chłodnym tonem głosu. Jednak ten chłodny ton jest przyjemny dla moich uszu. - To nie zajmie długo. Wkrótce cię odzyskam i będziesz po raz kolejny tylko mój.


2 komentarze:

  1. Relacja Kailu podobna do relacji z "Escape into oblivion" ale to nic złego, ponieważ bardzo lubię takiego Lu Hana i Jongina przedstawionego jako uke (w Kailu rzecz jasna, wiadomo jak to u mnie jest z Sekai xD). Od razu polubiłam postać Sehuna, a jeszcze zaplusował, kiedy uratował Kaia od tych typów. Aw, podobały mi się te jego spojrzenia, kiedy Kai leżał w samej bieliźnie u niego w domu *-* Wiedziałam, że coś jest na rzeczy *-*
    Eh, ten Lu Han. Zawsze denerwuje się, kiedy jakiś bohater w ff tęskni za kimś, kto nie jest tego wart. Ale malutki kawałek smuta cudowny ^^
    Mam obok domu tory i wcale nie stare, ponieważ nadal są używane. Często kładłam się na głównej ulicy, która prowadziła na kopalnie i była używana, ale zawsze bałam się położyć na torach. Hm, może pora spróbować? Bardzo podobała mi się ta scena, a końcowe słowa Sehuna sprawiły, że moje serce zabiło szybciej. Ale, ale... Tak myślałam, że Sehun w końcu dobierze się do Jongina. I zrobił to, na dachu wieżowca. Przyznam się, że trochę wystraszyły mnie słowa: nigdy się mnie nie pozbędziesz. Poczułam, że coś jest nie tak! I matko, naprawdę myślałam, że dalej będzie jakiś brutalny smut czy coś, a tu po prostu koniec akcji... i przejście do szpitala! Nagły powrót Lu Hana, wieść, że SEHUN NIE ŻYJE OD DAWNA I POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWO...O nie, to mnie zabiło. Poproszę o następną część, bo chcę wiedzieć co dalej dzieje się z Jonginem -> końcowe słowa Lu Hana wcale mnie nie uspokajają.
    Pozdrawiam! I weny! Dziękuję za tak cudownego oneshota! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dotarłam tutaj jakoś. Znów z poślizgiem i nieładnie to z mojej strony, ale jestem. Nienawidzę Luhana. W każdym ff o kailu, które tutaj się pojawia, jest walniętym człowiekiem, nic nie wartym i do tego krzywdzi wiele osób (ja nadal pamiętam, jak zabił Kyungsoo i możecie się śmiać, ale będę często o tym wspominać, bo ten motyw na serio ugodził mnie w serce). Nie mogę uwierzyć, że Jongin za nim tęsknił. Za kimś, kto go źle traktował. Podoba mi się podejście Kyungsoo, który w przeciwieństwie do Jongina był realistą. Pomyślałam sobie, o pojawił się Sehun, to może on pomoże Jonginowi, bo Kyungsoo to tak słabo się wykazał. Ale ile można mówić człowiekowi, który wciąż o jednym? Pojawił się w takim momencie, w którym Jongin potrzebował kogoś, bo głupi Luhan go zostawił. Miałam wrażenie, że coś może z tego wyjść. Nowa miłość, nowy chłopak, który w końcu zacznie o niego dbać. Ogólnie cała akcja z Sekaiem bardzo mi się podoba. Jest taka specyficzna! Ma w sobie to coś, co jest ujmujące. Ale pojawia się jeden mroczny wątek, który sprawia, że człowiek drży. To ten, w którym Sehun wspomina o Luhanie, choć Jongin o nim nie mówił. Kurcze! Na serio dobre. I wszystko jasne! Sehun nie żyje. Jenyś! Ten motyw lekko przypomina mi pewien film, ale świetnie został on wykorzystany tutaj. Mocne! Na serio bardzo mocne! Jongin był tak zniszczony, że zaczynało mu odwalać (tak brzydko napisane). Wariował przez to, że Luhan go zostawił. Innej opcji nie ma! Chyba, że jest a ja ją przegapiłam. I coś, co mnie wkurzyło jak nie wiem. Ojej! Dobry Luhan wrócił i ratuje swojego Jongina. Najpierw go zniszczył, teraz chce odbudować? Ale widać, że tylko w jednym celu. Bo to „będziesz po raz kolejny tylko mój” zabrzmiało tak dwuznacznie. Matko! Jak ja nienawidzę kailu! Ehh! Jednak oneshot dobry. Zwłaszcza przez ten motyw, w którym Sehun okazuje się wymysłem Jongina. To jest na serio niezwykłe! A ja lubię takie zaskakujące zakończenia!
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń