sobota, 3 czerwca 2017

Le noir : Killer [10]


10/10

Moment, w którym uchyliłem powieki a nade mną stał Yongguk, patrząc wyczekującym spojrzeniem zwiastował nadejście ostateczności.
Wszyscy w pewnej gotowości, ale i obawach przygotowywali się do konfrontacji, bo mężczyźni należący do mafii mogli okazać się jednymi z najniebezpieczniejszych w Seulu.
Daehyun zniknął, prawdopodobnie szykował się wraz z Youngjae, natomiast Yongguk nie przestawał mówić o wiążącym nas planie. Jongup z zaciętą miną upchnął w kieszeń jego długi, ostry nóż a Himchan spoglądał na mnie, w czasie gdy ja z roztargnieniem zaciskałem palce na spluwie.
Tak naprawdę w całym tym zgiełku nikt nie zwracał na siebie uwagi. Pewnie właśnie dlatego Himchan znalazł chwilę, by posłać mi pewien charakterystyczny uśmiech. Lada moment w moich dłoniach znalazła się kamizelka kuloodporna, kiedy tylko chciałem na osobności zmienić swoje ciuchy. Kim czekał na taką chwilę. - Tylko pamiętaj, żeby ukryć to pod ubraniem. Ufam ci Zelo.

Nie było czasu na nic. Ani na jeden oddech, kilka słów, żadnego planu.
Daehyuna wciąż nie było, a reszta grupy odważnie i uparcie parła naprzód, wśród mroku, zapadającego w noc miasta. We mnie odbijał się tylko niepokój. Niepokój i pewne zmęczenie nie pozwalające mi na jakiekolwiek próby zastanowienia się nad postawą Youngjae. Dreszcz niepokoju dał o sobie znać z chwilą, gdy natarczywe spojrzenie przewiercało mnie niemal na wylot. Byłem pewien, że sprawcą tego był Jongup, lecz zawzięcie skupiałem się na czymkolwiek innym, byleby nie rozpraszać się mężczyzną.
Nie przestawał na mnie patrzeć, wciąż tłukł tą świadomość mojego umysłu. Przez pierwsze parę sekund, kiedy wibrowanie w mojej przedniej kieszeni zasygnalizowało wiadomość naprawdę poczułem pewną ulgę. Przystanąłem i odblokowałem ekran, ulga zniknęła tak szybko jak równie szybko się pojawiła. Zniknęło wszystko co mnie otaczało, włosy zjeżyły się na moim karku. Plecy oblał zimny pot w momencie, kiedy zaraz po tym nadszedł zewsząd przeraźliwy krzyk.
Yongguk i Himchan zatrzymali się gwałtownie, a ja w tej samej ulotnej chwili upuściłem komórkę na beton, roztrzaskując go. Nie widziałem Jongupa, nie widziałem jego twarzy ani nagłego rozbłysku niebezpiecznego uśmiechu, w uszach dudnił mi tylko krzyk, znajomy mi głos.
Daehyun.
Przedzierałem się ulicą, nie patrząc na drogę, nie bacząc na trąbiące samochody, na siarczyste przekleństwa pijanych mężczyzn, oburzenia kobiety, którą bezlitośnie trąciłem, a ta upadła na trawnik. Byłem szybki, a buzująca we mnie adrenalina i fala strachu przysłoniła zmęczenie biegiem.
Jeśli nie mogę cię mieć, będę po prostu żył dla ciebie. Jeśli to dla ciebie jestem gotów znieść tyle bólu ile tylko mogę.
Treść sms'a niemal boleśnie uderzała w moją czaszkę. Nawet wtedy, gdy znalazłem się w hangarze, niewielkim pokoju na górze, gdzie zwykle Daehyun pogrążał się w swoim żalu. Niewielki stolik, butelki alkoholu - to był widok, który wrył się w moją pamięć, lecz nie to co ujrzałem przed sobą w chwili stanięcia w progu i zrobienie paru kroków w przód. Nie, nie byłem na to przygotowany, moja głowa parowała od natłoku myśli, a po tym.. nastąpiła pustka. Nicość.
Młody mężczyzna klęczał na ziemi, a jego głośny ton głosu wcale nie ustępował. Daehyun rozpaczliwie ściskał w swoich drżących ramionach ciało. Ciało Youngjae. Z palców Jung ściekała krew, brudząc jego dłonie i ubrania szkarłatną barwą. Odpowiedź w prawdzie nasuwała się sama, choć nie mogłaby mi przejść przez gardło. Yoo nie żył. Jego skóra była posiniała, przecięta w wielu miejscach. Wyglądał, jakby ktoś naprawdę wiele godzin go torturował. To nie były nawet rany powstałe w skutek walki, on najzwyczajniej został zmasakrowany. To był obraz tak bardzo odległy od oczekiwań rzeczywistości.
Daehyun opłakiwał ukochanego, a kolejne łzy opadły na pocharataną twarz młodego mężczyzny. Jung był zdruzgotany, jego całe ciało drżało pod wpływem emocji.
- Youngjae.. O-obudź się. Dlaczego nie otwierasz oczu? - Daehyun potrząsnął ciałem Yoo, w bezradności przykładając dłonie do jego bladej twarzy. Kolejne łkania przepełniły małe pomieszczenie.
Stałem. Stałem jak sparaliżowany, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Yoo nie żył. Ktoś był przed nami, ktoś dopadł go pierwszy. Przestrach zamajaczył się gdzieś w moim umyśle, a drżące dłonie zacisnęły mocno w pięści. Gdzieś pomiędzy zabrakło czasu co spowodowało tragiczne i nieodwracalne skutki, rozpacz i cierpienie, żal do siebie, że w danej chwili nie zdołało się nic zrobić. Powieki zapiekły mnie, w potrzebie uronienia kilku łez.
Daehyun w tym wszystkim był o krok w tył. Za każdym razem.


Chaotycznie łapałem kolejne chausty powietrza. Ciemne aleje nie były już przeszkodą, miejsca, gdzie przebywali prawdopodobnie najbardziej niebezpieczni przestępcy nie mieli dla mnie żadnego znaczenia. Nie mieli, bo adrenalina tak bardzo krążyła w moich żyłach, że nic co mnie otaczało nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Bałem się. Tak bardzo bałem, bo już nic nie wydawało się takie samo. Yongguk i Himchan ścigali mafię, Daehyun rozpaczał nad niespodziewaną śmiercią Youngjae, a Jongup w tym wszystkim zawsze znikał, pozostawał luką.
Czułem jakby w tym całym chaosie robił się jeszcze więszy nieporządek. Byłem z przytłaczającymi myślami całkiem sam, miałem wrażenie, że wszyscy o mnie zapomnieli. Oglądałem każdego z nich z boku, jednocześnie nie mogąc zobaczyć nic. To wszystko doszło do skutku. Byłem bezradny, katując swój umysł myślami. Kolejne kłębiące się rozważania. Kolejny krok. Bieg. Szybki oddech.
Wielka przestrzeń stanęła przede mną, gdy minąłem próg. Pustka, tak jakby nie było tu żywej duszy, której tak naprawdę szukałem.
Szarpnięcie za moje ramię, sprawiło, że żołądek podszedł mi niemalże do gardła. Wyszarpałem rękę z uścisku, a reakcją obronną było stanięcie twarzą twarz z mężczyzną posiadającym charakterystyczne granatowe włosy. Jongup nie patrzył na mnie, właściwie wyglądał jakby kompletnie postradał zmysły; nieobecny. Szorstkie dłonie mężczyzny drżały, a skórę ubrudziła szkarłatna barwa. Krew znajdowała się na palcach Moon, tak jakby eksponując coś ważnego. Tylko do kogo mogła należeć? Na pewno nie do samego Koreańczyka.
Nie rozumiałem już co się dzieje, ale na pewno nie zamierzałem tego tak zostawić. Nie po tym, co zobaczyłem w hangarze parę chwil temu.
Nie pytałem czyja to krew, nie odezwałem się ani słowem, lecz parcie na wypowiedzenie czegokolwiek było silne. Niewyjaśnione dotąd zdarzenia mające miejsce w Matoki, dziwne znikanie Moon Jongupa, a następnie całkowita kulminacja - czarne, puste tęczówki wpatrujące się w jeden punkt, nieco drżące zakrwawione dłonie.
Ale jeszcze nie teraz. Muszę znaleźć resztę.
Zaciskając usta, prędko wyminąłem go i zbiegłem schodami przeciwpożarowymi w dół, chcąc jak najszybciej pobiec do parkingu podziemnego. Był zastrzeżony i nie każdy mógł tam zejść, pomimo to łamanie jakichkolwiek reguł leżało głęboko zakorzenione w mojej naturze. Adrenalina nie odstępowała mnie na krok, nawet w chwili, gdy tuż przede mną zjawiło się dwóch facetów ubranych w charakterystyczne mundury, nie przechodząc tym samym obok mnie obojętnie. Zaatakowali mnie, gdy byłem najbardziej rozproszony i zagubiony, nie mając możliwości zdążyć wyciągnąć z nogawki broni.
Uchyliłem się w porę od uderzenia pałką policyjną, jednak drugi mężczyzna wymierzył mi z pięści w brzuch, przez co z zaskoczonym sapnięciem upadłem na twardą ziemię. Zreflektowałem się, unikając kolejnej zamachniętej w moją stronę pałki. W pośpiechu przeturlikałem się i ukryłem za pierwszym samochodem z brzegu. Agenci krzyczeli coś za mną, a ja ostrożnie wyszarpałem z kieszonki swój nóż, nieufnie patrząc na nich z ukrycia. I gdzieś pomiędzy zabrakło mi czasu na jakikolwiek ruch, a zastanowienie się nawet nie wchodziło w grę. Nim zdołałem się podnieść i zaatakować, usłyszałem tuż przy uchu dźwięk odbezpieczania broni, następnie lufa została mocno przyciśnięta do mojej skroni.
Trzeci napastnik, mogłem się domyślić. Domyślić, że nie działają w małych grupkach, a jest ich znacznie więcej, prawdopodobnie resztę Matoki czekała pułapka bez wyjścia. Na tą myśl spiąłem się znacznie, a moje ciało poderwało się, jak gdyby gotowe do podjęcia się walki.
Drugi mężczyzna zareagował natychmiast, ciągnąc silnie za moje włosy przez co wydałem z siebie zduszony syk. - Nie szarp się dzieciaku, musimy złapać resztę przestępców, a ty powiesz nam, gdzie oni są.
Wtedy nagły huk dochodzący z drugiej strony parkingu spowodował, że wszyscy, włącznie ze mną drgnęli, a to dało mi czas na szybki ruch. Wytrącając broń z ręki agenta, spojrzałem z przerażeniem na Koreańczyka stojącego najdalej, gdzie jego wyciągnięta spluwa pewnie celowała prosto w moją pierś.
Przełknąłem gulę, która ugrzęzła w moim gardle, gdy tylko dźwięk kolejnego wystrzału pistoletu niemalże mnie ogłuszył. Myślałem, że może to właśnie jeden głupi koniec, chwila kiedy robi ci się gorąco ze stresu, ponieważ graniczysz z śmiercią. Byłem pewny, że to mężczyzna celujący we mnie nacisnął spust.
Napastnik nagle upuścił broń na ziemię, a z kącika jego ust ciekła strużka krwi. Ciało agenta osunęło się, a ja dopiero wtedy mogłem zobaczyć stojącego za nim znajomą twarz. To Jongup zastrzelił go z zimną krwią.
Już pozostała dwójka miała rzucić się na granatowowłosego mężczyznę, lecz ten był szybszy. Zwinnie przemknął między nimi, nie dając się zastrzelić, ani złapać. Powalił jednego z nich uderzeniem twardą powierzchnią pistoletu w jego potylicę. Zaraz po tym lufa była wycelowana w ciało przeciwnika, by pozbawić go życia. Z trzecim Moon nie miał problemu, precyzyjnie strzelając w jego głowę nawet z takiej odległości. Wtedy jego wzrok padł w prost na mnie. Znajome chłodne tęczówki.
- Jongup. - fala ulgi nie na długo zalała moje serce. Musiałem dowiedzieć się czy reszta żyje, a dziwna głębia tęczówek granatowowłosego wcale nie pomogła mi uspokoić rozszalałych myśli.
Przez prędkość kroków wpadłem na jego tors, ignorując to uporczywe odczucie, że to potworne deja vu, i że już kiedyś też wpadłem na niego przez pośpiech. Tylko, że wtedy jego dłonie były całe w szkarłatnej krwi.
- Musimy dostać się do Yongguka i Himchana. Myślę, że potrzebują pomocy. Co z Daehyunem? Widziałeś go? - spytałem niemal podejrzliwie.
Szorstka dłoń Moon zacisnęła się na tej należącej do mnie, a palce splotły się ze sobą. Widziałem w jego oczach pewne wahanie, kiedy pociągnął mnie w stronę przejścia na inny poziom podziemnego parkingu. Echem odbijały się głośne huki, a to przyspieszyło nasz bieg do celu. Stanąłem na środku wielkiego przejścia, a to właśnie Jongup szarpnął moim ciałem, by ukryć je za większym filarem.
Nie było czasu na to, by zastanawiać się dlaczego tak właściwie mężczyzna uniknął odpowiedzi na moje pytanie, bo zaraz dało się słyszeć coraz to donośniejsze odgłosy strzelaniny.
Panował tam istny haos, a grupa Matoki tak naprawdę dawała z siebie wszystko. Profesjonalność zachował Himchan i Yongguk w równy sposób walcząc o wygraną. Bang ominął Kim, wyciągając z swoich spodni pistolet, którym wycelował w jednego z ubranych na czarno agentów. Choć jakiekolwiek pokonanie ich wydawało się mało możliwe, przez uzbrojenie napastników, jak i wyposażenie w kamizelki kuloodporne, tak poddanie się nie wchodziło w grę. Członkowie Matoki specjalnie szkolili się, by mieć lepsze umiejętności niż poddani komuś wyżej ludzie.
Z drugiej strony byliśmy osłabieni. Daehyun nie był zdolny do ataku, a jedynie bronił się, by ujść z życiem. Widziałem jego stan; był doszczętnie wyczerpany. Dłoń Jung drżała, gdy ściskał swoimi palcami broń, starając się wycelować w jakiegokolwiek z atakujących go mężczyzn. Twarz Koreańczyka była zapłakana, a oczy kryły w sobie pewne poddanie się.
Poczułem rozpacz, wszechogarniającą, a jakkolwiek zemsta nie brzmiała w tamtej chwili na najbardziej przekonującą, tak moim obowiązkiem było przyjście młodemu, rozpadającemu się mężczyźnie na ratunek.
Odpychając Jongupa, który już usiłował odsłonić się, wybiegłem naprzód i przeturlikałem się w stronę Daehyuna, co spowodowało, że z powodzeniem uniknąłem pocisków. Jakby od tego zależało moje życie pchnąłem go tak, że starszy upadł (a nie było to trudne, kiedy miał nogi jak z waty), a ja mogłem bez większych przeszkód, z pełną determinacją bronić go przed wszelką palną bronią.
Nie mogłem zobaczyć jeszcze Moon w takiej odsłonie, bo zachowywał się dość dziwnie. Nie było zbyt wiele czasu, by zwracać uwagę na kogokolwiek, a Jongup? Wychylił się dość zwinnie zza ściany, podbiegając do jednego z agentów od tyłu. Wyciągnął nóż z paska swoich spodni, by wbić mu ostrze w bok, przebijając tym samym narządy. Tęczówki Moon były niemalże czarne, a zwinne ruchy przemawiały wściekłością. Był zwinny i skupiony na walce, potrafiąc powalać kolejnych przeciwników, jakby ci byli tylko szmacianymi lalkami. Jongup zawsze był dobrym zabójcą, lecz taki obraz? To wydawało się paskudnie bezlitosne, nawet jeśli życie tracili tylko źli ludzie. Jongup wpadł w amok bezwzględnego zabijania, pokazując swoją zręczność, lecz jednocześnie wzbudzając pewien niepokój.
Moon po raz kolejny zaatakował od tyłu napastnika, tym razem uderzając go magazynkiem od pistoletu w jego potylicę. Mężczyzna niemalże od razu został powalony na ziemię.
Byłem aktywny w walce z agentami, a świadomość posiadania na sobie kamizelki znacznie mnie wzmocniła. Zastrzeliłem dwóch mężczyzn, natomiast w najmniej oczekiwanym momencie następny rzucił się na mnie z zamiarem zabicia mnie gołymi rękami. Szybko uchyliłem się od uderzenia, lecz wynajęty agent sięgnął dłońmi do mojej szyi, naciskając kciukami na gardło, tym samym podduszając mnie. Wtedy, łapiąc hausty powietrza wbiłem nóż w jego klatkę piersiową. Urywany skowyt wydobył się z ust mężczyzny, ostatnie tchnienie, a dzięki rozluźnieniu jego dłoni, mogłem gwałtownie odsunąć się. W ostatniej chwili strzeliłem do zbliżającego się kolejnego agenta, po czym kucnąłem i wyjąłem nóż z ciała ofiary, pewnie trzymając rękojeść.
Uczucia nie grały roli, nikt nie miał choćby chwili na zaczerpnięcie tchu. Widziałem, jak na moich oczach zostają zabici ludzie, w duchu modląc się, bym nie natknął się na martwego członka Matoki. Nie liczyłem jednak na siłę Daehyuna, nie w takim momencie, nie wtedy, gdy jego ukochany został brutalnie zamordowany, a on trzymał w ramionach jego bezwładne ciało. Powtórny raz.
Między obroną przed atakiem nadchodzących napastników, których liczba zdawała się nie maleć, widziałem Himchana. Strzelał odważnie i bez wahania, a ramię w ramię pomagał mu Yongguk, który skrywał się za filarem zapewniając tym sobie pewną przewagę.
Akcja nabierała tempa, a huk kolejnych postrzałów wcale nie ustępował, nawet jeżeli ginęli kolejni ludzie. Himchan najbardziej obraniał grupę, ponieważ jego oddana i odważna walka przyniosła wiele strat dla wrogich agentów. Yongguk odepchnął od siebie kolejnego napastnika, z bezwzględnością wymalowaną na twarzy wykręcając mu kark.
Matoki nawet gdyby nie chcieli, to nie mogli oderwać swojej uwagi od znajomego głosu. Tęczówki wszystkich skierowały się na sylwetkę Himchana, który w pewnym momencie został otoczony zbyt wieloma napastnikami. W ciało mężczyzny został wbity nóż, lecz nie wydał z siebie żadnego głośnego dźwięku, jedynie słabo trzymając się dłonią w okolicy głębokiej rany. Daehyun zareagował zbyt impulsywnie, wyswabadzając się z walki z jednym z agentów, by pobiec w prost do zranionego członka grupy.
Nie zdążył. Byłem zbyt sparaliżowany strachem, kiedy mężczyzna, przed którym chciał obronić się Jung wycelował w niego pistoletem. Daehyun został postrzelony w łopatkę, tak jakby chciano przebić go na wylot ku jego sercu. Młody mężczyzna wydał z siebie bezradny krzyk, bezwładnie opadając na beton.
Czułem, że jeśli nie powstrzymam się utrzymując silną wolę, tak postąpię równie impulsywnie biegnąc tam. Himchan i Daehyun byli otoczeni w czasie, gdy ja, odsłonięty całkowicie kląłem na niebiosa, że mieliśmy marne szanse na przetrwanie. Jongup pojawił się tuż przy mnie, jednym szarpnięciem ciągnąc mnie ku zaparkowanym pojazdom, gdzie mogliśmy ukryć się na krótki moment. Protestowałem, ale tylko przez chwilę, gdyż w głowie zaczęły huczeć mi jego ostro wypowiedziane 'Nie waż się kierować swoimi uczuciami. Impulsywność tylko da ci mniejsze szanse na przetrwanie'.
Głośno oddychałem, strach powoli przeistaczał się w bezwładność sytuacji, gwałtowny spadek pewności siebie, a ucisk palców na rękojeści noża, nie był już tak pewny jak wcześniej.
- Musimy coś zrobić Jongup, oni zginą.
Na moich oczach rozgrywała się prawdziwa rzeź. Kiedy na moich oczach mordowali jednego z nas, kogoś tak bardzo istotnego w Matoki. Zemsta, zdrada, wylew krwi i bezwzględność - to było wymalowane na ich twarzach. Na mojej tylko strach. Zero innych uczuć.
To, co można było zobaczyć moimi oczami niewątpliwie stało się pewnym wspomnieniem, wspomnieniem koszmaru toczącego się płynnie bez wpływu na to. Pamiętam, że w tamtej chwili patrzyłem tylko w jego oczy, pragnąc otrzymać tej namiastki wsparcia, błyszczących się tęczówek mówiących 'biegnij, Zelo', lecz nic takiego się nie wydarzyło.
Ze ściskiem żołądka trzymałem pistolet w trzęsącej się dłoni, usiłując zachować profesjonalność, wyzbyć się wszelkich uczuć.
Odbezpieczyłem broń i pociągnąłem nosem, Jongup wychylił się zza pojazdu. Natomiast ja wykorzystałem ten moment, by wybiec z potencjalnej kryjówki. Byłem pewien, że granatowowłosy nadal ma na mnie oko, lecz w tej chwili nie było to tak ważne, jak uratowanie członków Matoki. Młodych mężczyzn, którzy ocalili mnie przed głodem i bezlitosnym Seulem, dali schron i opiekę.
Kilkoma pociskami wycelowałem w agentów, nim znalazłem się przy powoli wykrwawiającym się Jung. Ściskałem jego dłoń i szeptałem kojące słowa, razem z Yonggukiem, który dołączył do nas w przeciągu ułamku sekundy później asekurowałem postrzelonego członka Matoki.
Gdzieś pomiędzy szukałem wzrokiem Moon Jongupa, ale ten zdawał się znów rozpłynąć w powietrzu. Yongguk tracił siły, w żadnym stopniu nie wyglądał lepiej ode mnie ; rozdarty materiał kurtki, szczególnie tuż przy rękawach, gdzie widać było jak jego ręka krwawi, roztrzepane na wszystkie strony włosy i powoli formujący się siniak pod okiem. Jego twarz odzwierciedlała zmęczenie.
- Daehyun-ah.. - Klepiąc otwartą dłonią policzek Jung, patrzyłem bezradnie jak jego oczy uciekają wgłąb czaszki, jego kontakt ze światem gdzieś ulatuje. Ucisnąłem ranę Koreańczyka, bezskutecznie tamując krew, w tym czasie Yongguk wbił ostry nóż w nogę agenta, w drugiego strzelając dwoma pociskami.
Moon kolejny raz zachował się jak cień, pojawiając się dosłownie znikąd. Na jego twarzy widniało dość głębokie zadrapanie, a sam mężczyzna wypluł spomiędzy swoich warg nieznaczną ilość krwi. Nadal zbierał w sobie siły, widziałem jak zwinnie się porusza.
Moje oczy rozszerzyły się, gdy pochylony nad ciałem członka grupy byłem narażony na nieuwagę. Jeden z agentów wycelował w moją stronę z broni, a ostatnim, co usłyszałem to ten pamiętliwy dźwięk wystrzału. Jongup szarpnął moim ciałem, osłaniając mnie całą swoją sylwetką. Odepchnął mnie do tyłu, przyjmując na siebie pędzący postrzał, który z łatwością zatopił się w klatce piersiowej mężczyzny.
Nie zarejestrowałem momentu, kiedy klęczałem przy jego ciele, tuląc do siebie ciało mężczyzny. Tęczówki Moon szybko zgasły, a wyschnięte usta uchyliły się. Krzyczałem, pamiętam, że okropnie krzyczałem, targany rozpaczą i nieograniczoną chęcią mordu na uzbrojonych agentach.
Nie trwało to długo. Odgłosy wystrzałów cichły gdzieś w mroku, a tępy ból z tyłu głowy skutecznie zamroczył mnie na tyle, że przed oczami pojawiły się jedynie czarne plamy, nicość.

Uchyliłem powieki, gdy ból głowy nie pozwolił mi skupić się na niczym, szczególnie nie potrafiąc przypomnieć sobie co się ze mną działo i gdzie właściwie się znajdowałem. Zimny beton, ciecz pod palcami, uciążliwa dolegliwość, jak gdybym dostał w tył głowy łopatą.
Minęły minuty? A może godziny? Dobrą chwilę zajęło mi, nim jakkolwiek mógł kontaktować z tym, co dzieje się dookoła.
Dokładnie w zasięgu mojego wzroku dostrzegłem Moon Jongupa kucającego przy kałuży krwi. Zasztyletował mężczyznę, pomiędzy ostatkami podświadomości słyszałem dźwięk łamanej kości. Przecież Moon Jongup nie żył, przecież
Obracając głowę w drugą stronę zobaczyłem leżącego Himchana i Daehyuna. Nieco dalej, pod filarem mignęła mi nieprzytomna sylwetka Yongguka. Nie chciałem myśleć co się z nimi stało, nie przyjmowałem do wiadomości, że być może oni też zginęli. Zacisnąłem powieki. Wokół mnie leżało mnóstwo trupów, a krew pod moimi palcami tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nikt poza samym granatowowłosym mógł nie przeżyć rzezi. Moon Jongup.
Kolejne kroki, które zbliżały się do mnie to jedyny dźwięk, jaki mogłem usłyszeć na opustoszałym parkingu. Mężczyzna zbliżał się, tak jakby wcale nie był sobą. Tak jakby cały ten wcześniejszy strach był tylko wytworem wyobraźni. Jongup miał na twarzy uśmiech. Jego kąciki ust były skierowane ku górze, tak jakby drwił sobie ze mnie. Nie wyglądał jak mężczyzna, który był gotów oddać za mnie życie. W natłoku myśli nie zauważyłem nawet, że poszarpane ubranie niemal całe już się ze mnie zsunęło. Ale Moon już zdołał powieść tam wzrokiem. Zdołał spostrzec odkrytą już kamizelkę kuloodporną, która tak naprawdę była tą istotną kwestią.
- Rozumiem, że to jedynie sprawka Himchana.
Tęczówi Jongupa były płytkie, a jego szaleńczy wyraz twarzy wyrażał taką mieszankę uczuć, tak wybuchową - zupełnie nieznaną dla mnie. Jedynie nasuwała się jedna odpowiedź, tak bardzo odpychająca. Czy to on zamieszany był w to wszystko? Patrzył na mnie teraz bez żadnych wyrzutów sumienia.
Moon zaczął ściągać swoją kurtkę, a jej ciężki materiał znalazł się u moich stóp. Mężczyzna o granatowych włosach dalej mając na ustach ten paskudny uśmieszek, ukazał mi swoją kamizelkę. On też zabezpieczył się, tak jakby dobrze wiedział.. Dobrze wiedział o wszystkim.
Czułem, jak zasycha mi w ustach, a zaszklone tęczówki siłą woli nie potrafiły się oderwać od kroczącej dumnie sylwetki Jongupa. Mojego Jongupa. Mężczyzny, który bez żadnych obrażeń, poza zaschniętą krwią przy kąciku ust szedł w moją stronę. Powinien nie żyć, powinien się wykrwawiać, w końcu dostał prosto w pierś.
Daehyun. Himchan. Gdzie jest Yongguk?
Odrzuciłem głowę na drugi bok, a moje ciało mimowolnie zatrzęsło się, zatrzęsło w konwulsji bólu. Nóż leżał nieopodal. Twoja szansa, ratuj się. Dudni mi głos w głowie, a ja z trudem opanowuję dziecięcy szloch, sięgając pokrwawioną dłonią po ostry przedmiot. Moon zareagował natychmiast - można się było tego spodziewać po człowieku, w którym iskrzyło się szaleństwo, dzika mieszanka, a jego ruchy były pewne, oczywiście nie wahał się zadać ból. Z premedytacją i uśmiechem wykrzywiającym jego wargi nadepnął czubkiem buta na mój nadgarstek, przez co palce wyprostowały się upuszczając nóż, natomiast z ust wydobył się zduszony syk.
Mężczyzna uniósł ramię do góry, a w jego dłoń idealnie wpasował się pistolet. Lufa była wycelowana w moje zląknięte ciało, tak jakbyśmy od początku grali po przeciwnych stronach. Był obcy, a jednocześnie znajomy. Nie odrywał wzroku, choć i tak nie miałem prawa się z nim mierzyć.
Jongup zwinnym ruchem uniósł mój własny nóż do góry, trzymając go w przeciwnej dłoni niż broń palną. Lada moment na mojej szyi poczułem drażniący chłód. Nienagannie ostra krawędź muskała skórę na mojej krtani, a każdy oddech tylko mocniej napierał na ostrze.





3 komentarze:

  1. O matko Bosko!
    Przeczytałam caluśkie, bardzo, niezmiernie mi się podobało, w szczególności rozdział ostatni, rozgrywający, co mogę dodać, chyba tylko to że czekam na kolejną historię :)

    http://opowiadaniaazjatyckiejwariatki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o rany dopiero teraz zauważyłam.. ogromnie mi miło, choć bez wsparcia Lu prawdopodobnie bym sobie nie poradziła. Dzięki wielkie!

      Usuń
    2. Ej, nie obijaj się bo ja tu czekam na kolejne opko, a tu stale głucha cisza! T.T

      Usuń