Yumi : po dwutygodniowej przerwie od blogowania zwołuję was, kochanych czytelników do ostatniego rozdziału EiO. Przepełnia mnie smutek, bo dla mnie ta historia niespełnionej miłości powinna ciągnąć się jeszcze długo i długo, ale jak wiecie nie zawsze jest po naszej myśli. To jest typowy angst, więc niestety nie liczcie też na typowo fluff zakończenie chyba, że tak jak wspominałam wcześniej - jesteście za' jeśli chodzi o kontynuacje. Chciałabym wam wszystkim podziękować za aktywność szczególnie Yuri Chan, Nessie, Scarletti, Martis oraz IswedWolf oraz anonimowi komentującym You are Mine. Ze szczerego serca bardzo dziękuję, dedykuję wam kochane ostatni rozdziałek i życzę dalszych sukcesów w szkole~!
Prosiłabym o napisanie czegokolwiek o zakończeniu, choćby kilka słów - wszystko przyjmę ciepło!
Ah.. aż płakać się chce. ;_;
Co dalej? Oczywiście w przygotowaniu jest one shot - bonus, do tego opowiadania, więc zainteresowanych proszę o wyczekiwanie~ na pewno pojawi się do końca roku.
Przekwit
Spojrzałem na ekran komórki, słysząc cichy sygnał oznaczający połączenie. Dłuższa chwila i uporczywe pikanie po drugiej stronie.
- Kim Jongin, po co w ogóle masz telefon, skoro nigdy nie odbierasz? -zmarszczyłem brwi, chodząc nerwowo po swoim gabinecie. Czekałem, aż usłyszę jego głos. - Gdzie jesteś?
- W drodze.
Cichy śmiech.
- Nie musisz być aż tak poddenerwowany Luhanah.
- Długo ci to zajmuje.. - cicho westchnąłem, zerkając na godzinę. Niecierpliwiłem się, zauważając, że trwa to już długo. Stanowczo za długo. - To nie tak daleko, co robiłeś w tym czasie?
- Wstąpiłem gdzieś po drodze i mam coś dla nas.
Koreańczyk z uśmiechem cisnącym mu się na ustach niósł siatkę z jedzeniem i gazowanymi napojami. Przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się u mężczyzny.
- Mam kimchi z mięsem, zjemy razem?
Ciche, aczkolwiek entuzjastycznie zadane pytanie po drugiej stronie słuchawki.
Mimowolnie uśmiechnąłem się, słysząc kolejne słowa chłopaka. Mimo, że musiałem poczekać kilka chwil dłużej na niego, poczułem się w tym momencie wyjątkowy. Dbał o mnie jak nikt dotąd.
- Czy to coś w stylu 'droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek.'? - zaśmiałem się sam na swoje dość tandetne słowa. - Pewnie, że zjemy.
Jongina zalała fala gorąca.
- Więc.. dobrze ci się spało, Han?
Wypuściłem głośno powietrze, mierzwiąc swoje włosy dłonią. Nie mogłem ustać w miejscu, kiedy rozmawiałem przez telefon, więc po prostu krzątałem się po całym swoim pokoju niecierpliwie.
- Bez ciebie u boku niedobrze..
Odsunięcie na chwilę słuchawki. Głęboki wdech. Musiał się na chwilę zatrzymać.
- Nagle mówisz takie rzeczy..
Kim zacisnął dłoń na komórce.
- Tęsknię za tobą.
- Jongin.. - zamilkłem na chwilę, myśląc. Wiedziałem, że również za nim tęskniłem. W głębi uważałem, że nie potrzeba słów, żeby on był tego świadomy. - To lepiej się pośpiesz..
Odchrząknąłem.
Przygryzając wargę niekontrolowanie kiwnął głową dopiero po fakcie orientując się, że przecież Luhan go nie widzi. Miał nadzieję, że powie te dwa kluczowe słowa, które dałyby mu potwierdzenie tego, co tak naprawdę czuje Chińczyk. Chłopak pragnął to usłyszeć.
- Muszę, inaczej wystygnie nam lunch.
Zdobywając się na uśmiech, wcisnął przycisk rozłączający go z mężczyzną.
Nim zdążyłem powiedzieć coś więcej, w moim uchu rozbrzmiał sygnał rozłączenia. Możliwe, że podświadomie wiedziałem co od dawna już miałem mu wyznać. Otworzyłem usta patrząc na rozłączone połączenie w telefonie. Widniejące imię Jongina na ekranie wcale nie uspokoiło moich myśli. Oparłem się o szafkę, nie odwracając wzroku. To, czego nie potrafiłem wydusić wcześniej.
- Kocham cię..
†
Miałem jeszcze trochę czasu. Rozmyślałem grzebiąc w swojej szafce. Widząc jedną małą strzykawkę mimo, że wcale nie chciałem tego robić, nabrałem wielką ochotę na jakąś używkę. Nawet jeśli w moim życiu było już lepiej, uzależnienie zostało. Co mogłem zrobić? Chciałem powoli się od tego oddalić, lecz nie przyszło mi to tak szybko. Miałem motywację w Jongin'ie. Bałem się, że w ogóle nie uda mi się tego rzucić. Źle robiłem sięgając po to znów i znów. Niby zdawałem sobie sprawę o konsekwencjach, ale chyba nie takich jakie przyszły do mnie dziś. Dziś...
Zacisnąłem pasek na przedramieniu, jak zawsze miałem w zwyczaju. Jedna sekunda. Przyjemne ukłucie na skórze i substancja rozlewająca się po moich żyłach. Poczułem wielką ulgę. Brakowało mi tego, zwłaszcza, że nie zażywałem nic przez kilka dni. Miejsce na przedramieniu robiło się coraz bardziej sine, a ja dziwiłem się, że Koreańczyk jeszcze nie zwrócił na to uwagi. A może to zrobił, lecz wcale nie chciał się wypowiadać na tym temat, nie chcąc działać za pomocą słów ale czynów? Myślałem o nim dużo ostatnio, o naszej przyszłości. Czułem się trochę głupio z tym, sam w środku wierząc, że od teraz wszystko będzie dobrze. To jedynie wierzenie.
Oparłem się o szafkę, rozkoszując się tym co działo się ze mną. Uwielbiałem ten stan. To jak używka zmienia moje zmysły, mąci mi w głowie. Nie dało się tego opisać słowami, trzeba było to przeżyć. Świat wyglądał inaczej, był przepełniony dziwnymi wizjami, wynikiem otumanionego umysłu przez narkotyki. Xi Luhan, który ma swoją słabość. Ten wielki i bogaty, ten który jest zimnym dupkiem, draniem z masą pieniędzy. Zaśmiałem się pod nosem, kpiąc z samego siebie i śmiejąc się sobie prosto w twarz. Za to jaki byłem. Uważałem się za kogoś żałosnego. Wszyscy myśleli, że nie mam żadnych słabych stron, nie da się do mnie w żaden sposób dotrzeć, pokonać mnie, poniżyć. Naprawdę byłem bardzo słaby. Używki zawładnęły mną na tyle, że choć całe moje ciało krzyczało o pomoc, ja nie potrafiłem się z tego wyplątać. Uwięziłem się w sidłach tych paskudnych substancji. Jednocześnie bardzo do nich przyciągnięty, odpychałem się. Tonąłem w morzu prochów, czując na co dzień liczne ukłucia na mlecznobiałej skórze. Bolało. Z czasem coraz bardziej cierpiałem. Kłucie w mojej ręce, niczym użądlenie pszczoły, oddziaływało silnym rozchodzącym się porażeniem w całym przedramieniu. Prawie nie czułem swojej ręki. Nawet jeśli było to trudne, sięgałem po jeszcze. Każda strzykawka więcej, coraz bliżej krawędzi. Czemu kiedy w końcu wszystko się naprawia ja muszę sobie to spieprzyć? Całe moje życie przemija, jak ulotne pierwsze zauroczenie, jak spokojna doba i słońce znikające za horyzontem. Bałem się, że i ja zajdę za krawędzią ziemi niczym zachód słońca, lecz nigdy więcej nie wzejdę znowu, by szczytować na niebie. Ja jednak bardziej porównałbym się do księżyca, świecącego jasno na ciemnym tle w towarzystwie miliona gwiazd. Czasem byłem bardziej ukazany, czasem mniej. Żyłem niczym fazy księżyca, lecz nie tak regularne, proste i nieskomplikowane. Z trudem było mi pojąć jak cały świat oprócz mnie może być tak idealnie skomponowany. Gubiłem się. To nie było dla mnie. Zawsze myślałem, że nie pasowałem tu, byłem błędem jakiegoś wielkiego systemu. Sam mąciłem sobie w głowie, błagając o milisekundy ukojenia. Zamiast tych wszystkich myśli wolałbym leżeć w ramionach swojego ukochanego, słuchając, że wszystko będzie dobrze, że nadejdzie kolejny dzień, kiedy będziemy razem nierozłącznie. Bałem się. Lękałem się wielu rzeczy, wielu uczuć. Zakłócone myśli i sto rozwiązań na sekundę. Chaotycznie obijający się głos w mojej głowie. Wszystko tak nie ułożone, jak sobie wyobrażałem. Totalny chaos.
Jeszcze jeden rozchodzący się ból na zgięciu łokcia, wraz z cienką igłą idealnie w mojej żyle. Skóra w tym miejscu wydawała się gnijąca, zasiniała, lecz może jej stan tylko mi się zdawał przez wszystko czego zażyłem. Nim się obejrzałem połowa z ostatków zapasu w mojej szafce zniknęła. Puste opakowania leżały na całej ziemi, a ja płakałem naprawdę. Łzy skapywały na moje drżące dłonie, a ja szybko zbliżyłem się do biurka w łkającej potrzebie. Moje mokre policzki i zamazany widok, miały swój powód. Nie chciałem tracić jedynego najważniejszego człowieka w moim życiu. Był dla mnie całym światem, dla którego nie potrafiłem zrobić najważniejszej rzeczy. Mianowicie oddać mu samego siebie, całego na zawsze. Sam bawiłem się swoim życiem, będąc prawie u krawędzi. Byłem w jednej chwili tak blisko chłopaka, a w drugiej czułem, jakbyśmy mieli się już więcej nie zobaczyć. Wiedziałem, że miał niedługo przyjść do mnie, powiedział mi to. Mimo, że Było to niedługo, ja zdążyłem już nieźle namieszać, przerzucić szale na drugą stronę. W myślach nawoływałem tylko jego imię, sięgając aż do ostatków sił po kolejne używki.
Coś było nie tak. Nie byłem zaćpany do nieprzytomności, jak to zwykle bywało u mnie przy tej dawce. Dalej trzymałem się na swoich nogach, które już były jak z waty. Wyciągając pospiesznie pustą kartkę, zostawiając na niej kilka mokrych kropel. Strach zawładnął moim ciałem. Nie mogłem nikogo błagać o pomoc. Trzymając w trzęsącej się dłoni pióro, z trudem wyrysowałem kilka zgrabnych chińskich znaków na białym papierze. Z wielkim bólem, przyglądałem się temu i wiedziałem, że Jogin odczyta tą wiadomość, nawet jeśli nie rozumie języka i znaczenia tych słów. Wiedziałem. Chciałem mieć pewność, że nic się ze mną nie stanie. Nie zniknę.
Zawsze uważałem, że jestem nieśmiertelny. Nie zestarzeję się, nie umrę, zgniję i przeminę. Nikt o mnie nie zapomni. Sądziłem, że nic mnie nie zabije, żadna rzecz na świecie mną nie zawładnie. Żyłem wiecznie, tak jak zawsze chciałem. Na zawsze byłem u boku osoby, która była dla mnie najcenniejsza. Jongin trzymał mnie i nie puszczał w oblicza śmierci, nawet jeśli nie był tego świadom.
Przecierając swoje policzki, odsunąłem się od blatu. Nim się obejrzałem, nieudolnie opuściłem gabinet, trzaskając mocno drzwiami. W klubie rozbrzmiewała głośna muzyka, a ja jak zawsze przeszedłem przez korytarz, zerkając w stronę baru. Tao był już na swoim miejscu, a ja mogłem to stwierdzić jeśli nie byłem zbyt świadom tego, co się wokół mnie dzieje. Podszedłem do Chińczyka, rzucając mu przelotne spojrzenie. Nie chciałem, by cokolwiek po mnie zauważył. Lecz chłopak pewnie widział z daleka, to jak się poruszam, moje rozszerzone źrenice, przekrwione i zaszklone oczy. Zbyt często widział mnie w tym stanie. Nie chciałem, by cokolwiek robił, żeby mnie uspokoić. W głowie słyszałem jego słowa, które kiedyś wypowiedział "Xi Luhan wykończył się prochami w swoim własnym miejscu pracy". Od tamtego czasu, bardzo nie chciałem by to się stało. Ale czy ja w ogóle potrafiłem nad sobą panować?
- ZiTao... - Rzuciłem do niego cicho, sam dziwiąc się w głowie tonem swojego głosu. Jednak nie zaprzątałem sobie tym myśli. Zagryzłem mocno wargi, żałując, że chłopak usłyszał to, przez głośną muzykę. Zmarszczył brwi, od razu patrząc na mnie poirytowany.
- Znowu zaczynasz, kurwa? Co ty ze sobą robisz? - Złapał mnie mocno za ramię, szarpiąc i klepiąc w policzek, bym nieco oprzytomniał. Nie pomogło to, ani żadne krzyki. Wypuściłem cicho powietrze, słysząc kolejne słowa. - Jesteś idiotą. Cholernym skurwysynem. Nie mam już siły do ciebie i twojego...
- Zamknij się, idę na dwór zajarać. - Odpychając jego ręce, warknąłem cicho. Szybko odwróciłem się i przemknąłem przez tłum, pragnąc wyjścia. Kiedy zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, a głośne dudnienie ze środka nie było już tak silne, jak wcześniej. Wszystko tak szybko mi mijało i przelatywało przed oczami. Nie zauważyłem nawet jak w błyskawicznym tempie stałem w zaułku oparty o chłodną ścianę, doszukując się papierosa w swojej kieszeni. Odpaliłem go swoją ulubioną zapalniczką, chcąc już rozkoszować się drażniącym dymem tytoniowym. Zaciągałem się cały czas, czując, że to tylko wzmocniło działanie narkotyku. Czując jak moje płuca wypełnia drażniący dym, a zimowe powietrze szczypie moje policzki, zatraciłem się. Ledwo trzymałem się na nogach, a mój stan był tragiczny. Dziwiłem się, że wytrzymałem tak wiele. Barman odpuścił sobie latanie za mną, wierząc, że Jongin niedługo zjawi się i zajmie się mną. Tak myślałem albo przynajmniej sobie tłumaczyłem w głowie, dlaczego dalej nie drążył w mój stan. Wiedziałem, że w środku był zbyt wielki ruch, by odpuścił sobie, by zająć się jakimś ćpunem. Śmiałem się sam do siebie i zerkając, co jakiś czas w nocne niebo. Wydawałoby się jakby gwiazdy wołały mnie do siebie, by sam stał się jedną z nich lub nawet, tak jak wcześniej wspomniałem - samym księżycem.
Westchnąłem cicho, zauważając mężczyznę, który już od jakiegoś czasu mi się przyglądał. Rzuciłem niedopałek papierosa na ziemię, przydeptując go butem. Podszedł bliżej, a jego zimne spojrzenie wędrowało po mnie z góry na dół. Sam jego wygląd był nieco podejrzany, a jeszcze bardziej, kiedy odezwał się wprost do mnie.
- Ty jesteś niejaki Xi Luhan?
Szorstki ton głosu, znudzony. Typ skurwiela z wielką kupą pieniędzy, cudnie. - Jaki masz w tym interes?
Blondyn jedynie przyglądał mi się nadal, prychając cicho pod nosem.
- Nie sądziłem, że konkuruję z kimś tak żałosnym.
Rozszerzyłem bardziej oczy. Spojrzałem jednak na niego z pewnym obrzydzeniem, by nie dać nic o sobie poznać. Teraz wiedziałem. Wiedziałem kim on był. Niekontrolowane zbliżyłem się do niego. Sam nie wiedziałem, dlaczego nadal się powstrzymywałem. Powinienem się na niego rzucić, odpłacić mu za wszystko, co zrobił. Złość zalewała mnie całego. Byłem wściekły. Zaciskając dłonie w pięści, warknąłem cicho.
- Oh Sehun...
Byłem w stanie zauważyć bandaż owinięty wokół jego głowy. Nie wiedziałem, czemu wcześniej nie rzuciło mi się to w oczy. Nie potrafiłem nawet kontrolować moich ruchów. Wszystko działo się tak szybko.
- W czym jakiś pierdolony ćpun jest lepszy ode mnie? Co ty masz, czego ja nie? Wyglądasz tak kurewsko żałośnie.
Szarpnął za moje ubranie. Gniew. Niekontrolowanie. Nie wiedziałem, że mężczyzna tak szybko zareaguje. Odepchnąłem go, sam zaciskając palce na jego płaszczu. Kiedy postradałem już zmysły, wycelowałem w jego policzek z pięści, by poczuć mocne zderzenie jego szczęki z moimi kośćmi. Sam mogłem zobaczyć, jak ból rozchodzi się po jego zimnej, jak on sam skórze, a z kącika jego ust ścieka strużka krwi. Dziwna żądza zawładnęła mną, lecz nim zdążyłem powtórzyć ten ruch, poczułem kolejne mocne szarpnięcie moim ciałem. Mój uścisk na ubraniu Koreańczyka tylko wzmocnił się przez to, a złość nie ustąpiła.
- Skurwielu, puszczaj... - Syknąłem, zaciskając mocno zęby. Słyszałem tylko, jak tamten śmieje się. Śmiał się szyderczo, co brzmiało w mojej głowie psychicznie. Czułem, jak narkotyk odbiera mi czucie w kończynach. Nie chciałem. Pragnąłem uwolnić się, żeby móc myśleć świadomie. Oddając się w ramiona niekontrolowanego umysłu, pogrążałem się. Tonąłem, nie mając się czego złapać. Byłem blisko i daleko jednocześnie. Rozpacz rozpływająca się po mojej skórze. Szarpnięcie.
- Zaćpany żałosny śmieć. Jongin powinien być mój, rozumiesz? - Widziałem w jego oczach chore pragnienie. Pragnienie czegoś czego nie mógł mieć. Bez czyjejś woli. Chciał mieć chłopaka, który był dla mnie najważniejszy. Nie mogłem go oddać. Nikomu. Przez tego faceta cierpiał wiele nocy, wiele dni. To, że chciał go pojąć, było krzywdzące. Zadawał ból, sam nie panując nad sobą. Jego natura obrzydzała mnie, tak jak to do czego był zdolny.
- Nigdy nie będziesz go miał, rozumiesz? Jesteś chorym popaprańcem, nic nie wiesz o miłości.
Zaśmiałem się mu prosto w twarz. Pierwszy raz widziałem, jak kimś włada tak szaleńcza nienawiść. Postradał zmysł. Widziałem to wszystko, że był zdolny do wszystkiego w tej chwili. Nie miałem już siły. Ostatnie odczucie, ostatni wdech. Mężczyzna pchnął moje prawie bezwładne ciało na ceglaną ścianę w ciemnym zaułku na przedmieściach Seulu. Nie do pojęcia było to, że zamiast w tej chwili myśleć o przeszywającym bólu, gdy moja głowa uderzyła o twardą powierzchnię, ja w umyśle miałem tylko chudego chłopaka, którego obecności potrzebowałem. Do mojej świadomości już nie docierały krzyki, kiedy powoli osunąłem się na ziemię. Myślałem tylko o nim. Głęboki niemy wdech w osamotnionej nocy. Chciałem go zobaczyć jeszcze raz. Poczuć jego delikatny i ulotny dotyk, zobaczyć jego piękny uśmiech i zatapiać się w prostym wyrazie naszych uczuć. Najgorsze jest to, że najważniejsze rzeczy uświadamiamy sobie u naszego kresu, prawda? Ja byłem taki sam. Zrozumiałem, co tak naprawdę trzymałem w sobie. Jak wiele chwil przeleciało mi przed oczami. Żałowałem, że nie mogłem wcześniej zobaczyć pewnych rzeczy. Jedna samotna łza spływająca po moim policzku. To był ten moment, który nawet jeśli był ode mnie o krok, przerażał. Chciałem zawsze żyć robiąc wszystko pierwszy raz, a teraz właśnie miałem okazję po raz ostatni. Ostatni wdech. Powietrze w moich płucach, tak zimne, jak dłonie kochanka na swoich policzkach. I wtedy zamknąłem powieki.
Wiecie, bywają takie momenty, kiedy przechodzicie w tryb hibernacji, kiedy nic was już nie obchodzi, bo chociaż walczyliście o każdą umierającą sekundę istnienia swojego ukochanego ponosicie porażkę i wtedy nachodzi was taka myśl - 'Dlaczego on..? Przecież to mogłem być ja..' Świadomość, że tak długa droga czekała na was, lecz straciliście go na zawsze napawała was wstrętem do własnego życia. Wszystko umiera, czujecie jak gdybyście byli bezwartościowymi istnieniami, które nie potrafią odnaleźć się po istotnej stracie.
Jongin czuł niewyobrażalny ból. Cios w serce, trucizna, której nie był w stanie się pozbyć. Klęcząc nad kochankiem głośno krzyczał, błagał o pomoc, gdy inni stali patrząc na to wszystko z szokiem. A może wcale ich to nie obchodziło. Drżał, cholernie drżał a łzy wypływały kałużami cierpienia. Szybkie bicie serca i mnóstwo łez - patrzenie z założonymi rękami na umierającą osobę.
- D-dlaczego.. d-dlaczego teraz...? - wyszlochał w szyję Luhana trzęsąc się pod wpływem zimna. Zimna i nieulotnej trucizny wchłaniającej się w jego serce. - Wszystko będzie dobrze, Luhanah wytrzymaj dla mnie..
- Odsuńcie się wszyscy, kurwa! - gdzieś w oddali słychać było znajomy Jonginowi głos, jednak nie był w stanie zarejestrować czegokolwiek, kiedy jego umysł miał przed sobą leżące pod nim zastygnięte w bezruchu ciało. Ciało, i duszę, która od początku miała być tylko jego.
Przełykając wielką gulę zaczął potrząsać Chińczykiem mamrocząc łamiącym się głosem w istnej desperacji.
- J-jak mam dotrzymać obietnicy, kiedy cię nie ma? Luhan, proszę.. proszę.. t-tak bardzo cię kocham..
Czas na dobre przelał się przez ich palce, ale Kim nie umiał się z tym pogodzić, nie mógł tego do siebie przyjąć. Za późno.
Słychać było też siarczyste przekleństwo Zitao, stojącego nieopodal z utkwionym wzrokiem w Chińczyka. 'Nie..nie..' szeptane przez barmana jak w amoku było tylko kwestią czasu nim jego oczy zaczęły się niebezpiecznie szklić. - Ty idioto..
I może to była niekończąca się chwila, gdy odwracając wzrok Koreańczyk dostrzegł osobę, która odebrała najważniejsze dla niego istnienie. Zimny skurwiel patrzący wprost w jego oczy.
Podnosząc się o chwiejnych nogach z betonu rzucił się na niewiele starszego mężczyznę w furii okładając go pięściami.
- Jak mogłeś! - darł się między głośnym płaczem obezwładniającym pokrótce jego ruchy, wstrzymane przez Sehuna. Nienawiść odbijająca się w tęczówkach Kim rozdzierał Oh serce. Poczuł się jak największy dupek na świecie, jednak teraz nie było odwrotu. - Nienawidzę cię, tak bardzo n-nienawidzę..
Pulsujący ból w skroniach przyprawiał chudzielca o mdłości mimo to łzy uparcie wypływały z jego oczu, ten widok wywoływał w zgromadzonych świadkach współczucie oraz żal.
Syreny policyjne zawyły przeraźliwie zaś służba pogotowia zaczęła przenosić ciało blondyna do ambulansu. Nie jechali do szpitala.
Koreańczyk szybko znalazł się przy mężczyznach chwytając desperacko zimną rękę Xi Luhana.
- Nie zabierajcie mi go, błagam.. oddajcie mi go! - zaszlochał bezsilnie próbując choć na tą krótką, ulotną chwilę złączyć ich palce nim pogotowie zabrało Luhana na zawsze.
"Teraz już nie wypuszczę cię z mojego życia, a ty musisz mi obiecać, że będziesz przy mnie na zawsze."
Upadając na kolana, Jongin dławił się łzami a wspomnienia jakby celowo usiłowały dobić go do końca powtarzając w kółko tak istotne słowa. W przebłysku świadomości został przygarnięty do ramion Tao, przeplatające się słowa i gesty, pocieszenie i ukojenie - Kim Jongin się rozpadał.
A Oh Sehun zniknął bez śladu.
Wiedza o tym, że kochałem go. Naprawdę i to miłością, która powoli od początku kiełkowała we mnie. Był moim uzależnieniem. To mnie zabiło. Widok, jak nachyla się nade mną, powtarzając, że wszystko będzie dobrze. Ulatujący obraz, jak jego oczy są wpatrzone tylko we mnie. Słuchałem jego cichego głosu i kojącego moje zmysły nucenia. Był piękny w całej swojej osobie, a ja wiedziałem, że będę przy nim, tak jak on przy mnie. Powtarzając w myślach imię chłopaka. Jongin.
Czy będziesz mój już zawsze?
Kocham cię.
23 kwiecień rok 1987
Luhan zmarł na wskutek przedawkowania i urazu głowy natomiast zimne dłonie kochanków rozłączyły się na wieczność. Tak jak sine usta mężczyzny, na których ostatnie muśnięcie miało oznaczać nieskończoną miłość.
Jak za machnięciem pędzla, krwistej czerwieni.
Jak szkarłat krwi tamtego dnia na dłoniach i ubraniu Koreańczyka.
Jak symbol śmierci zastąpiony rok później nowym istnieniem.
†
Centrum Seulu, rok 1988
Kim Jongin dał początek nowemu życiu rodząc pięknego syna o dobrze znanych mu błyszczących tęczówkach.
Eee... Nie mogę pozbierać myśli...
OdpowiedzUsuńCholera, akurat kiedy to czytałam leciały piosenki Luhana "Medals" i "Promises" i, Jezu, nawet nie płaczę, po prostu nawet nie jestem w stanie...
Wiedziałam, że to się tak skończy. Głupi Luhan, głupi, głupi, głupi. Jongin też trąba jerychońska. Zamiast ogarnąć Luhana i oddać go na odwyk, to on stwierdził, że jego obecność i miłość wszystko załatwi. A przecież nie mógł być z Luhanem 24/h, bo takiego to trzeba pilnować ciągle. Chociaż mógł mu odebrać te narkotyki i wyrzucić, a nie... Przecież cholera wiadomo, że uzależniony nie ogarnia, co się wokół niego dzieje, chce tylko w żyłę i tyle. Yyych, my emotions... ;-;
Co do Sehuna to nawet nie skomentuję tego #$%*!&@... Yyyychh... Za to, co zrobił Jonginowi to tylko wykopać go w stronę Drogi Mlecznej, niech kosmici go zjedzą. Tak, z moją głową wszystko w porządku...
Jongin. Jest. W ciąży. Z Luhanem. My emotions ;-; #2
Dziękuję za dedykację. ^^ Oczywiście jestem zainteresowana kontynuacją. :D A jeszcze bardziej tym bonusem. Mam cichą nadzieję, że będą w nim seksy, żeby odreagować to smutne zakończenie...
A kiedy kontynuacja You Are Mine? Tak, przez te 2 tygodnie zdążyłam to przeczytać. ^-^
Trochę nieogarnięty ten komentarz, ale feelsy itepe... Powodzenia, hwaiting i w ogóle :D
Nadrobiłam ostatni rozdział... A teraz... Dlaczego epilogi są takie dffsdfxcv? Tak myślałam, że śmierć w końcu dopadnie Luhana, ale uh... nie, nie, nie..
OdpowiedzUsuńSehun jaki dupek! ;-; I serio nie wiem co napisać... Później tutaj wrócę i może napiszę coś sensownego..
mpreg, tak bardzo kocham <3
Dobra, wracam. Kibicowałam Sehunowi (Boże, głupia ja) ale to przez moją miłość do Sekai. No cóż, szczerze, to Luhan nie przypadał mi do gustu. Trochę mnie wkurzał. Wiem, wiem, używki używkami, ale po prostu nie wydawał mi się odpowiedni do Jognina. Teraz nie mam na ten temat zdania.
UsuńMyślę, że pomysł na właśnie taką śmierć Luhana, jest bardzo dobry (czy to brzmi bardzo brutalnie?). Bo jeśli skończyłby ze strzykawką w dłoni, czy coś w podobie, to byłoby bardzo oczywiste, nie? Ale włączyłaś tutaj Sehuna, sprawiłaś, że wszyscy jeszcze bardziej go znienawidzili i dobrze opisałaś scenę śmierci. Uh, chyba dostałam znieczulicy, ale to przez wiele angstów, które czytałam i pisałam. Chcę, abyś wiedziała, że zakończenie jest bardzo dobre :) Nienaciągnięte, takie ooo :)
A mpreg to moja miłość, tak jak pisałam w poprzednim komentarzu gdfgdf ♥ Wyobrażam już sobie tego maluszka, chociaż (matko) chyba jesteś pierwszą osobą w historii, która pisała Kailu i zrobiła w nim mpreg, na dodatek z Luhanem seme. Oryginalność od samego początku.
Czekam na jakieś opowiadanko, hm, z cichymi nadziejami, że będzie gdzieś Sekai (może teraz wyjątek, z Kaiem seme ;D).
Pozdrawiam ♥
jedyne kailu, które mogłam czytać i to bez głębokiej niechęci! na serio ! to wielki cud! i choć nie wzbudzał we mnie aż tylu emocji (to przez pairing) to muszę przyznać, że fabuła, jak i wykreowane postacie, bardzo mi się podoba. zakończenie tego opowiadania jest bardzo realne pomijając fakt, że Nini jest w ciąży, ale to tak na marginesie. Luhan się zaćpał, bo w sumie był od tego uzależniony. i to poważnie. choć kochał Jongina to i tak chęć sięgnięcia po narkotyki była silniejsza. bez pomocy lekarza nie da się tak po prostu z tego wyjść. nawet, gdyby ktoś bardzo wspierał swoją miłością. Jongin zbyt chętnie utkwił w momencie, w którym poczuł się bezpiecznie. miłość była dla niego lekarstwem na smutną przeszłość oraz Sehuna. niestety nie okazała się szczęśliwa. Luhan umarł, ale Jongin ma po nim pamiątkę.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że wkrótce pojawi się rozdział do "you are mine"
pozdrawiam! :D
ps. Wasze opowiadanie sprawiło, że sama mam ochotę napisać kailu, ale pewnie tak nic z tego nie wyjdzie... jak zawsze ;)
Łeeee! Mialam to przeczytać w dniu w którym to dodałaś, jednak moja najukochańsza mamusia mi nie pozwoliła xD
OdpowiedzUsuńW sumie...nawet się cieszę że przeczytałam to dopiero teraz, łzy gromadzące się w moich oczach są straszne ;----;
Nie lubię płakać...
Dlaczego to akurat Luhan musiał zginąć? Czemu nie Sehun? Xd
Jak ja nie lubię tego skończonego dupka >... <
Mam ochotę krzyczeć i skoczyć z dachu...ale na moje zaskoczenie Kai przyjął to lepiej niż mi się zdawało. Na samym początku myślałam że jeśli Luhan zginie, Jongin popełni samobójstwo...w końcu tak bardzo go kochał, ale punkt dla niego że się aż tak bardzo nie załamał.
Gdyby tylko żył...czy byłby dla nich możliwy Happy End? Czy żyliby szczęśliwie?
Czy Jongin był w ciąży?!?
Tyle stracić...gdy już się coś osiąga...tak nagle się to traci i twoje opowiadanie uświadomiło mnie w tym w 100%
Pamiętaj, od zawsze jestem twoją fanką numer 1!
Tyle że przez szkołę nie jestem w stanie być na bierząco, ale sie staram^^
I dziękuję bardzo za dedykację, to wiele dla mnie znaczy^^
Czekam bardzo na shota!
I płaczę bo już koniec ;---; Nadal nie mogę w to uwierzyć ;---; To jest tak bardzo smutne ;----; Chyba się tak szybko nie pozbieram...
Weny kochana i hwaiting!
/Jak zwykle Yuri Chan^^